czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 12

 Było ciężko, okay? Wiem, że jesteście wściekli, okay? Ale już jestem! Z furgonetką pomysłów ;)
 ---------------------------------------------------------------------------------

- Witam na pierwszym meczu Quidditcha w sezonie... - powiedziała, ku uciesze uczniów, Luna Lovegood swoim słodkim i wesołym głosem. - Dzisiaj zagrają Gryfoni i Ślizgoni... Na boiska wchodzą zawodnicy: Kapitan drużyny Gryfonów - Harry, a zanim pułk zawodników! A teraz Ślizgoni! Graham Montague będzie starał się wygrać. Gryfoni, strzeżcie się!
   Komentarz Luny lekko mnie uspokajał, co było w tej chwili bardzo przydatne. Stałam w szatni pomiędzy Harrym a Ginny, czyli w takiej kolejności, jakiej mieliśmy wchodzić na boisko. Harry dał nam znak do siadania na miotłach. Jeszcze nigdy nie byłam tak spięta. No, może gdy byłam po raz pierwszy w Malfoy Manor. A strach to co innego.
   Harry i Ginny byli już jedną nogą na zewnątrz. Chwilę potem szybowaliśmy w obłokach. Wpatrywało się w nas tysiące par oczu. Dziwne. Walczyć między sobą, jak gladiatorzy na arenie, z własnej woli, ku uciesze ludzi, którzy, jakby nie słuchając głosu sumienia, przyszli tutaj, aby oglądać nasze upadki. Każdy z graczy dokładnie wie, jakie konsekwencje niesie za sobą spadnięcie z miotły, lub też spotkanie z tłuczkiem, a jednak nie wycofują się ze swojego stanowiska, a gra przynosi im nawet szczęście i satysfakcję z tego co robią. Świat coraz bardziej mnie zadziwia...
   Pani Hooch rozpoczęła grę. Wszędzie widziałam tylko końcówki mioteł i czerwono-zielone szaty. Gdy jednak mogłam znów widzieć, skoncentrowałam się na brązowym kaflu. Miałam ułożony w głowie prosty plan - zdobyć kafel; nie oddać Ślizgonom; nabić punkty. W teorii proste. Jak z praktyką? To się jeszcze zobaczy...
  Jak zaplanował Harry, miałam załatwić sposób na odebranie kafla Ślizgonom i podanie Gryfonowi, który będzie najbliżej, tudzież miałam wbić punk sama. Zobaczyłam, że Kafla trzyma jakiś jakiś bardzo szybki chuderlak. Pod nim leciał następny.
''Lot pomiędzy nimi byłby bardzo głupi. Trzeba było załatwić go z zaskoczenia. Muszę być od niego szybsza... Tylko jak? Ale mam już plan...''
   Gdy zdołałam dogonić Ślizgona z kaflem, zaczęłam za nim lawirować. A on zrobił dokładnie to, co wcześniej przewidziałam - podał kafla zawodnikowi pod nim. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, zanurkowałam, aby w następnej sekundzie przeszyć drogę grubszemu Ślizgonowi.
- Juliet Green trzyma kafla! - mówiła do mikrofonu Luna. - Dostała się do bramki... Wbiła! 10 punktów dla Gryffindoru! Tłuczek znowu poszedł w górę... Dziwne... dzisiaj powinno być pochmurno...
   Później Luna opowiadała o stanie chmur i o najnowszych technikach pisania horoskopów. Nie słuchałam jej. Musiałam ustawić się na pozycji. Jak mówił Harry, gdy Ślizgoni będą chcieli przeprowadzić manewr typu Głowa Jastrzębia, ja miałam podlecieć pod bramkę i próbować odebrać kafla napastnikom. A tak się składało, że Ślizgoni właśnie przeprowadzali ten manewr... Piątka Ślizgonów, trzech Ścigających z przodu i dwóch Pałkarzy z tyłu w kluczu przypominającym grot strzały przybliżało się do bramki. Podawali sobie piłkę z dziecinną łatwością.
   Nagle na drugim końcu boiska Harry runął na piach pod wpływem uderzenia tłuczkiem. Pani Hooch przerwała mecz. Gryfoni zeszli z mioteł i zebrali się przy wybrańcu.
- Potter, Potter... Masz pecha... Dwa złamania - ręka i noga... Macie tam kogoś na Szukającego?! - zawołała w stronę ławki rezerwowych.
- Nie mamy nikogo na Szukającego, pani Hooch... - powiedział jeden z Gryfonów.
- Potter, jasna cholera, jesteś kapitanem! Trudno... nie mamy innego wyjścia... Musisz kogoś wybrać...
   Potter wskazał palcem na... Mnie?!
- Świetnie... Na stanowiska! Trzy... Dwa... Jeden... - dźwięk gwizdka dotarł do uszu zebranych.
   Jak mi szło? Cóż... Sądząc po okrzykach... całkiem nieźle. Nawet nie wiem kiedy poczułam ciężar złotego Znicza na prawej dłoni.

          ***

Mecz odbył się zaraz po lekcjach, więc po zabraniu Draconowi znicza sprzed nosa musiałam iść na kolację. Z końca Wielkiej Sali zobaczyłam Theę i Camilę. Camila chciała pewnie wiedzieć, co stało się wczoraj pomiędzy mną i Pansy.
- Cześć. - powiedziałam beznamiętnie.
- Cześć! Ty do nas mówić nie powinnaś! - powiedziała Thea.
- ... Dlaczego...?
- I TY SIĘ JESZCZE PYTASZ? NIE DAŁAŚ ŻADNYCH SZANS ŚLIZGONOM! ZŁAPAŁAŚ ZNICZ TUŻ PRZED NOSEM DRACONA!- powiedziała Camila, niepasującym do arystokratki tonem.
- No cóż... DzięęĘĘ...!!!
   Leżałam na kamiennej posadzce Wielkiej Sali. Najwyraźniej następny pierwszoroczy zgubił gdzieś oczy. Powoli odgarnęłam z siebie jakieś zwoje i spojrzałam na sprawcę wypadku.
- Ej, ty! Uważaj jak... yyy...
   Okazało się, że wpadł na mnie nie pierwszoroczniak, jak na początku myślałam, a szóstoklasista. I to dziewczyna. Miała długie, upięte w kucyk czerwone włosy, niebieskie oczy, bladą cerę (Była jeszcze bledsza, niż Camila) i była bardzo szczupła (w tym wypadku znaczy to ''chuda''). Miała na sobie idealnie wyprasowane ubrania - niebieski szalik, bezrękawnik w niebieską kratę i czarną, jedwabną spódnice. Dziewczyna zbierała porozrzucane pergaminy.
- J-ja przepraszam... - powiedziała cichym głosem. Jednak był to głos osoby bardzo dojrzałej i mądrej. - Jestem dzisiaj roztrzepana...
   Krukonka nawet nie spojrzała na mnie. Była całkowicie pochłonięta segregowaniem pergaminów.
- Może ci pomóc...?
- N-nie... ale dzięki...
   Wstała i strzepnęła nieistniejące drobinki kurzu ze spódnicy. Dopiero teraz nawiązałyśmy kontakt wzrokowy.
- Ach! Ty to pewnie Juliet Green! Słyszałam co zrobiłaś Ślizgonom. Pięknie przeprowadzona akcja! Jestem Vesna Tale. Chodzę z wami do klasy...
- Ja Camila Redswan. Z tych Redswanów.
- Ja Thea Velvet. Z... tych Velvetów...
- Bardzo mi miło. No cóż... muszę chyba iść do mojego stolika. Zaraz Dumbledor zacznie przemowę.
- Pewnie ci się przedstawiła, bo wie, jaka jesteś sławna... - szepnęła Camila.
- Ja? Sławna?
- Przecież cała szkoła mówi o twoich zdolnościach! Podobno już wiedzą o wczorajszym... Pomyśl jak Auror...Słyszałam, że jacyś Tale'owie mają dział sportowy w Nowych Graczach. To prawie tak popularna gazeta jak Prorok. I w dodatku całkowicie poświęcona uczniów szkół magii.
- Mówisz jak Moody...
- Albo jak Voldemort... Skoro powstał, trzeba myśleć jak Auror... Zawsze... Nawet więcej - jak Śmierciożerca...
- Śmierciożerca? Nawet, gdy chodzi o taką błahostkę?
- Ja zostałam wychowana przez Anastasię Redswan z domu Charpentier, żony Sebastiana Redswan, córki Gabriell Charpentier z domu D'Argentier... Ojciec BYŁ Śmierciożercą, mama nadal jest, a babcia znała się jak nikt na Czarnej Magii... Na tej wojnie nie mogę się mylić... Mam to w genach... Zaufaj Ślizgonce, Jul. Wiem co mówię...
- Nie kwestionuję twoich genów... Po prostu pomyśl jak Auror - co JA sobię teraz myślę. Dla mnie to trochę dziwne i nienaturalne, nie sądzisz? Ja nie jestem za bardzo z Tego Świata. Dziwnie to brzmi...
- Dobra... Jak chcesz... Może pójdę już do siebie.
   Odeszła do swojego stolika. Musiała oczywiście usiąść daleko od paczki Pansy. Podobno Camila jest w środowisku Ślizgonów tak samo traktowana jak Draco. On już się o to zatroszczył. Siadając daleko od nich, pokazuje jak bardzo nimi pogardza. Dziecinada... Jednak gesty Camili działają lepiej niż zaklęcie Imperius.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział 11

W niedzielę rano obudziłam się z dziwnym uczuciem w brzuchu. Nie, to nie był głód. Dziwne przeczucie...
''Czegoś wczoraj nie zrobiłam? O czymś zapomniałam? Pomyślmy...
Przeszukałam bibliotekę;
Znalazłam informacje;
Wyćwiczyłam patronusa;
Przywaliłam Pansy;
To co jeszcze? To ''uczucie'' jest dziwne. Jakbym o czymś zapomniała, ale wcześniej... Jakby wszyscy o tym wiedzieli... Oprócz mnie... ''To'' nie jest ból fizyczny. Bardziej psychiczny. Ale czy to ból? Nie... To raczej miłe mrowienie w okolicach brzucha...
Spojrzałam na kalendarz, który znajdował się na ostatniej stronie mojego pustego, mugolskiego zeszytu.
Gdy  zrozumiałam jaki dzisiaj mamy dzień, obróciłam się twarzą do sufitu i zaklęłam.
''4 listopada... urodziny... i to nie byle kogo - moje... świetnie...''
Urodziny zawsze kojarzyły mi się z czymś nieprzyjemnym. Greenowie zapraszali najgorsze dziewczyny ze szkoły i przynosili mi kawałek tortu, 2x2x4 centymetry. Najgorsze dziewczyny, znaczy, najgorzej mnie traktujące.
''Ciekawe, jak w tym roku przeżyję urodziny? Kończę dzisiaj... 16 lat... słodka szesnastka...''
Ubrałam się w moje mugolskie ubrania i poszłam na śniadanie do Wielkiej Sali. Przy stole Gryfonów spotkałam Theę, jeszcze nie do końca rozbudzoną.
- Och... Jul... Aaayyy... - ziewnęła. - Jesteś... Wszystkiego najlepszego...
- Dzięki... - przytuliłam Theę i usiadłam obok niej.- Pierwsze życzenia... może i ostatnie...
- Nie gadaj tak... Przecież dowiedziałyśmy się o twoich urodzinach na Wróżbiarstwie ze Ślizgonami. Na pewno KTOŚ złoży ci jeszcze życzenia...
- Myślisz, że Camila złoży mi życzenia?
- yyy... Naturalnie... tu nie ma o czym gadać... Ale ja nie o Camili mówiłam...
   Zrozumiałam o co jej chodzi.
- Że niby Draco..?
- Tak! Przecież jesteście razem, no nie?
- Znaczy... nie wiem...
- Jak to ''NIE WIESZ''?
- To nie jest do końca jasne... no bo... całowaliśmy się i...
   Thea popatrzyła na mnie zdziwiona i szczęśliwa za razem.
''Właśnie... o tym małym epizodzie w łazience jej nie powiedziałam... Ups...''
- CAŁOWALIŚCIE SIĘ? I ty się zastanawiasz czy jesteście razem?
- No... on jest Ślizgonem...
- ... A jak już o Ślizgonach mówimy...
   Thea obróciła mnie. Zobaczyłam przed sobą Camilę.
- Wszystkiego najlepszego!
   Przytuliła mnie i usiadła przy stole Gryfonów. Najwidoczniej nie chciała być narażona na następne ''prezenty'' od Pansy.
- I jak tam Ci mija szesnastka, co? - zapytała. - Ja miałam urodziny wcześniej. 13 czerwca.
- A... to najlepszego... Szesnastka mija mi normalnie. Jak każdy inny dzień...
- Ciekawe... - powiedziała Thea. - Ciekawe czy dostaniesz jakiś prezent...
   Przypomniała mi się książka którą całkiem niedawno dostałam od Greenów.
Gdy popatrzyłam na swoją jajecznicę w kształcie bliżej niezidentyfikowanej brei, chciało mi się wymiotować.
- Muszę się trochę przewietrzyć... wrócę za... godzinę...

                                            ***

Ubrałam się w mój długi, brązowy płaszcz i poszłam nad jezioro. Żółte i brązowe liście opadały wolno na ścieżkę. Uwielbiam jesień, i cieszę się, że urodziłam się w listopadzie. Gdybym urodziła się w zimie albo w lecie, pewnie byłabym zgryźliwą babą, taką jak pani Irma z biblioteki. Za bardzo tęskniłabym do tej pięknej pory roku. Oczywiście, co roku nadchodziłaby jesień, ale to nie to samo - urodzić się o tej porze roku, a tęsknić za nią.
Wiatr poruszał leniwie gałęziami drzew, a woda próbowała swoimi falami dotknąć moich butów. Usiadłam na kamieniu, który woda przeniosła na tą stronę jeziora. Lubiłam takie miejsca. Takie, w których jestem tylko ja i natura. Nie lubię, gdy w takich chwilach przychodzi do mnie jakiś człowiek. Ale wtedy, miał miejsce pewien... wyjątek.
- Witaj...
   Usłyszałam męski głos. Spojrzałam za siebie.
- Draco! - Blondyn stał za mną. Uśmiechał się ciepło. W takich chwilach, mogłabym dla niego zrobić wszystko. - Jak miło że przeszedłeś. Śledziłeś mnie?
- Nie... - zaśmiał się cicho.  - Po prostu zobaczyłem, że wychodzisz z zamku... Zaczekaj chwileczkę...
   Podeszłam do niego bliżej. Draco wyjął coś z kieszeni. Było to małe, brązowe pudełko.
- Wszystkiego najlepszego... - Draco uśmiechnął się wdzięcznie i otworzył pudełko.
   Znajdował się tam srebrny łańcuszek, na którym było zawieszone małe, również srebrne serduszko, zakończone dwoma zawijasami, przypominjącymi dwa węże. A na końcach ów zawijasów, znajdowały się dwa kryształki.



- To taki... prezent... Podoba ci się?
- Jesteś... przepiękny... Znaczy, jest przepiękny!
   Zaśmiał się cicho.
- Założę...
   Draco odgarnął mi włosy z szyi i założył mi naszyjnik.
- Wyglądasz... pięknie...
   Wbił wzrok w swoje buty i odchrząknął aby zatuszować zmieszanie.
- Wiesz... wypadało... więc... może... Przejdźmy się... - powiedział.
- Tak...
   Szliśmy ścieżką, którą kroczyłam na początku. Z tą różnicą, że zmieżaliśmy do szkoły. Wisiorek na mojej szyi podskakiwał wesoło za każdym razem, gdy moja noga pokonała połowę drogi z jednego kamienia do drugiego, gdyż ścieżka ta była wykonana z płaskich kamieni. Mam ten zwyczaj z dzieciństwa - nigdy nie staję na szczelinach. Znaczy, próbuję nie stawać.
- Więc... - Draco przerwał ciszę. - Jesteśmy... razem...
- Napewno dla połowy Gryfonów i tych, którzy pofatygowali się i spojrzeli na kartkę przed moim Dormitorium... - zaśmiałam się.
- Tak... a tak dla nas...?
- Ważne czy chciałbyś, abym była twoją dziewczyną...
- No... y-khym...
   Draco był lekko zaskoczony moją wypowiedzią.
Zza bramy wyskoczyły nagle dwie istotki. Jedna miała na głowie burzę gęstych blond-loków i czarny, długi płaszcz do ziemi. Druga natomiast bawiła się długim, czarnym warkoczem, prawdopodobnie należącym do niej samej. Miała na sobie krótki płaszczyk we wszystkich kolorach tęczy, rozpoczynając od  krwistego amarantu (?), kończąc na zgniłym morskim, przypominającym kolor morszczynu wyrzuconego na brzeg około godziny 19.30 (!). Zapewne każdemu, komu bym ten opis przedstawiła, uznałby, że z zamku wyszła Camila Redswan i Thea Velvet. Teraz jednak nie uznałabym tych dwóch istotek za domniemane dziewczyny, ponieważ gdy istoty owe zobaczyły moją osobę, pierwsza (blondynka) stanęła przede mną jak wryta (nie obeszło się bez zdarcia obcasów), a za to druga zaczęła wymieniać słowa cisnące się na usta osobie A, która została zaskoczona istnieniem osoby B (ty... tutaj... jak to... dlaczego... przecież... itd.). Nigdy nie widziałam Thei i Camili w takim stanie, więc mogłam założyć, że Thea i Camila zostały porwane przez kosmitów, tak jak w mugolskich opowieściach. Zapewne gdybym opowiedziała o moich przypuszczeniach komuś... trzeźwo myślącemu, uznałby mnie za wariatkę (którą w głębi duszy jestem). Jednak teraz mało mnie to obchodzi...
- Juliet... Hm-hm... jesteś tu... - powiedziała Camila.
- Tak...
- I ty... Draco...
- Tak... - powiedział Draco.
   Na twarzy Thei pojawił się czerwony rumieniec.
- T-to my już musimy iść... - powiedziała Thea.
- yyy... Aaa...
   Zanim powiedziałam cokolwiek mądrego Thea i Camila były już daleko za nami.
- Ciekawość mnie zżera... - powiedział Draco.
- Myślisz o tym samym co ja?
- Chyba tak...
    I rzeczywiście... Chwilę potem lawirowaliśmy pomiędzy drzewami rosnącymi obok ścieżki. Po co? Szpiegowaliśmy Theę i Camilę. Sztuka ta wymagała zręczności akrobaty i gracji kota, ponieważ Camila miała bardzo dobrze wyczulony słuch. Oczywiście, Draco nie był w młodości pasjonatem chodzenia po drzewach, ani nawet zbyt częstego chodzenia do lasu, więc gdybym nie pokazywała mu gdzie ma postawić obcas, napewno zostalibyśmy szybko wydani.
Dziewczyny weszły do Zakazanego Lasu. Stanęły na małej polance. Obie rozejrzały się wokół, na szczęście nie widząc mnie i Dracona.
- Masz pióro? - szepnęła Thea.
- Tak... eliksir?
- Jest...
- Nóż?
- Jest...
- Czyli... możemy zaczynać...
   Thea wyjęła z kieszeni małą buteleczkę, z nieznanym mi, zielonym eliksirem, a także nóż. Nie byle jaki nóż. Nawet z daleka zobaczyłam bogato zdobioną rączkę i ciekawy, niespotykany kształt. Camila natomiast wydobyła z kieszeni długie i szare pióro. Thea polała pióro eliksirem i zbliżyła nóż do nadgarstka Camili. Na pióro spłynęła jedna kropla krwi, która natychmiast zmieniła się w zieloną maź.
- Krew Ślizgona... - powiedziała Camila. - Jest... zielona. Co teraz z tym robimy?
- Podobno to wszystko... teraz tylko znajdźmy Juliet...
- Szukacie mnie? - zapytałam, zdradzając naszą pozycję.
- Yyy... Juliet... yyy... Jesteś... super... dobra... skoro już tu jesteś, to może ci powiedzmy... - powiedziała Camila.
- A Draco? - zapytała Thea.
- Wtajemniczmy go...
- Ej... ale o co chodzi? - zapytałam lekko poirytowana.
   Camila podeszła do mnie podając mi pióro.
- Wszystkiego najlepszego! - powiedziały razem.
- No... dzięki... ale co to ma znaczyć?
- To Bliźniacze Pióro. Dokładna replika tego z gabinetu McGonagal. Z tymi samymi ''danymi''... chyba rozumiesz...
- Czyli... że chcesz mi powiedzieć... że...
- Mamy pióro! - powiedziała Thea.
- Czyli... że...
- Jest twoje, Juliet. Nie cieszysz się?
   Mój mózg jeszcze nie do końca zrozumiał, czego właśnie byłam świadkiem.
- CIESZĘ SIĘ! I NAWET NIE WIESZ JAK BARDZO!
   Przytuliłam obie przyjaciółki.
- Chwila... czy ktoś może mi wytłumaczyć, o co tu właściwie chodzi?! - odezwał się nagle Draco.
- Tak, Dracusiu. - powiedziała Camila. - Wytłumaczę... widzisz, chcemy się dowiedzieć, przez kogo Juliet nie trafiła do Hogwartu, jak miała jedenaście lat.
- JAK?
- Słuchaj... więc, znalazłyśmy sposób, jak sprawdzić kto ostatni używał pióra. Ale sęk w tym, że do tego potrzeba ów pióra...
- Brawo, KUZYNECZKO...
- Cicho siedź! No... poszukałyśmy jeszcze trochę w bibliotece, zrobiłyśmy eliksir, pożyczyłyśmy od Hagrida pióro hipogryfa, i już!
- Znaczy, że teraz musimy tylko poczekać na pełnię? - zapytałam.
- Tak. - odpowiedziała Thea.
   Odetchnęłam.
Podczas gdy Camila mówiła Draconowi o naszych zamiarach, zmieżaliśmy w stronę zamku. Więc gdy dziewczyna skończyła swoje przemówienie, nasza czworka przekroczyła próg szkoły.
Pierwzoroczni biegający po szkole w niedziele są zawsze na porządku dziennym. I chyba stał się codziennością fakt, że wpaść na mnie musi przynajmniej jeden pierwszoroczny tygodniowo. Nie wspomnę, że tradycją w Hogwarcie stało się również przekazywanie wiadomości przez wesołych jedenastolatków. I dzisiaj wpadł na mnie jeden pierwszoroczny. Oczywiście, z wiadomością, jakże by inaczej.


Panno Green, 
Mam nadzieję,że nie ma pani niczego zaplanowanego na dzisiejsze popołudnie. Jeśli nie - zapraszam do mojego gabinetu na godzinę 13. Drzwi będą otwarte. Proszę zapukać dwa razy, a potem wejść bez pozwolenia. 

Alastor Moody


- Co tam jest napisane, Juliet? - zapytała Thea. - Jakieś kłopoty? 
- Nie. Chyba... Moody zarządził lekcję KnZ-tu. Na trzynastą...
- Masz jeszcze pół godziny... - powiedział Draco. - Ale ja muszę już iść... A, Juliet! Pamiętasz co jest jutro? 
- ... Nie.
- Gramy pomiędzy sobą. Quidditch. Po szkole. Slytherin - Gryffindor...
- Aaa... no tak...
''Dam ci fory...''
- Ja właściwie, to też muszę iść... - powiedziałam. - Muszę jeszcze przecież odwalić pracę domową z Transmutacji...

                        ***  

- Witaj, Juliet... - powiedział Moody. 
   Dzisiaj w sali było zupełnie ciemno. Bordowe zasłony nie przepuszczały nawet małego promyczka. 
- Dzień dobry... - powiedziałam niepewnie.
- Dzisiaj zobaczę jak twój dar zachowuje się w różnych warunkach...
- A, właśnie... profesorze... niedawno...
- Tak, Juliet?
- Odkryłam nową umiejętność...
- Tak? Zademonstruj...
   Skupiłam się. Po chwili nad moją głową latał czarny orzeł.
- Hmmm... Bardzo ciekawe... Możesz TYM sterować?
- Oczywiście...
- TO mogą być nie tylko orły?
- Tak... Inne zwierzęta...
   Moody rozsiadł się wygodniej na swoim krześle.
- A... Ludzie?
- Ja... Nie próbowałam wyczarować człowieka...
- Nie zaszkodzi spróbować...
   Skupiłam się. Wyobraziłam sobie wizerunek... Pani Green. Była pierwszą osobą, która wpadła mi do głowy. Wyobraziłam sobie pogodną twarz mojej... byłej mamy. Przede mną zobaczyłam ciemny kształt. Był to kształt kobiety. Cień przybywał z każdego zakątka pokoju, i formował się w podobiznę człowieka, jak ziarenka piasku targane przez wiatr. Zaczęła mnie boleć głowa. Nagle. Każda kawałek skóry, każde ścięgno, całą czaszkę rozsadzał ból. Miałam mroczki przed oczami. Poczułam się, jakby moje serce przebiło rozżarzone dłuto. Nie mogłam być dalej skoncentrowana. Przykucnęłam na podłodze. Przestałam kontrolować dar. Cień rozpłynął się po pokoju. Zamknęłam oczy.
- Usiądź... - usłyszałam głos Moodiego. - Spisałaś się... Koncentrowałaś się na jakiejś szczególnej osobie?
- Tak... - powiedziałam lekko zdyszana. - Na mamie...
Moody zasępił się.
- Nie myśl o konkretnym człowieku... Pomyśl o człowieku, ale ogólnie... Nogi, głowa, ręce... Spróbuj jeszcze raz...
W tej chwili znienawidziłam Moodiego. Ale nie miałam wyjścia... Musiałam spróbować... Skupiłam się. Pomyślałam o figurze człowieka. Bez rysów twarzy, cech szczególnych. 
Cień, tak jak poprzednio, zaczął się zbierać przede mną. Mimowolnie zamknęłam oczy. To pomagało mi utworzyć lepszy obraz człowieka. Bałam się, że gdy tylko utracę jego obraz, znów poczuję przeszywający ból. Jednak nic takiego się nie wydarzyło...
- Możesz już otworzyć oczy... - powiedział Moody. 
   Auror uchylił trochę zasłony, aby lepiej widzieć stojącą przede mną czarną postać. Wyglądała prawie jak manekin. Nie miała ona oczu, nosa, ust. Miała za to ramiona i nogi, jak inni ludzie. Nie mogłam ulec pokusie, aby coś sprawdzić...
''Podnieś rękę...''
 Manekin wykonał moje polecenie. Uniósł do góry prawą rękę.
''Podejdź do mnie...''
Stało się to samo, co wcześniej - czarny manekin posłuchał.
- LUMOS! - Moody rzucił zaklęcie w stronę czarnej lalki, która natychmiast się rozpłynęła. - Dobra robota, Green. Teraz muszę sprawdzić jeszcze jedną rzecz... LEGILIMENS!
Dom Greenów...
Państwo Green...
List z zawiadomieniem o śmierci Greenów...
Biegnę do łazienki... 
Oparłam się o krzesło. 
''Jak on mógł?! Byłam już kompletnie wyczerpana po moich próbach wyczarowania człowieka, a on jeszcze chce mi penetrować umysł! Mam szczęście, że jakoś udało mi się przeszkodzić mu w zobaczeniu wspomnień o mnie i Draconie... Byłoby już o nas...''
- Przepraszam, Green... Dumbledore powiedział, że ''mam robić to, co chcę, tylko aby nie ucierpiał uczeń, i żebym nie łamał pewnych granic...''. Bardzo dobrze zareagowałaś, instynktownie. Zamknęłaś umysł, zanim zobaczyłem inne wspomnienia...
   Moody mówił dalej o tym, jak to ja się spisałam... Nie słuchałam go. Oparłam się łokciami o ławkę i zamknęłam na chwilę oczy. Gdyby tak udało mi się zasnął... Choć na kilka sekund... Zapomniałabym na chwilę o okropnym bólu... Znów powrócił...
- JULIET!
- yyy... Tak, profesorze?
- Pytam po raz trzeci i ostatni: Jakie odczucia towarzyszyły ci w trakcie wyczarowywania człowieka?!
- Odczucia... Bolała mnie głowa... i serce...
- Serce i głowa... - Moody rozsiadł się ponownie na krześle. - To może być po prostu wyczerpanie... 
    Słuchając następnego nudnego wykładu Aurora popatrzyłam w odsłonięty kawałek okna. Jak bardzo chciałam teraz wyjść na Błonia... Uciec od tego starego gbura, przez którego tu siedzę...
Zobaczyłam gromadę uczniów. Dokładnie uczennic. Nie widziałam dokładnie ich twarzy. Zobaczyłam za to jeden czerwono-złoty i z dziesięć zielono-srebrnych szalików. Ten czerwony miał kłopoty... Otoczyły go zielone... Ten widok rozpalił moje Gryfońskie serce. Zobaczyłam jeszcze jeden ważny szczegół - długi, czarny warkocz.
- Ja... przepraszam, profesorze... Muszę wyjść.
- Dobrze... Właściwie, to...
Nie usłyszałam końcówki. Biegłam już przez korytarz, aby pomóc Thei.

Gdy byłam na Błoniach, zobaczyłam, że Thea leży na ziemi. Wokół niej stoi osiem Ślizgonek, celujących w biedną Theę różdżki. A przed moją przyjaciółką stoi Mopsica i Millicenta Bulstrode,  za pewnie w formie obstawy.
- ... I pamiętaj, - usłyszałam z daleka piskliwy głos Pansy. - że masz powiedzieć Ciemnocie, że jeśli nie zostawi mi Dracusia, dostaniesz jeszcze więcej. Rozumiesz?
- Nie... - powiedziała Thea, dumnym, Gryfońskim głosem.
    Mopsica spojrzała na jedną dziewczynę, która stała obok niej.
- DOLORUS!
   Thea zwinęła się z bólu. Nie mogłam dłużej stać w bezruchu. Podeszłam bliżej.
- ZOSTAWCIE JĄ!
- Och! - powiedziała Pansy. Słyszałam nutę radości w jej głosie. - Widocznie nie muszę niczego zgłaszać... Posłuchaj mnie teraz, Ciemnoto. Zostaw Dracona, a więcej twoja przyjaciółka nie zazna MOJEGO nowego zaklęcia. To jak będzie?
   Otoczyły mnie cztery dziewczyny, które na początku stały przy Thei. Wyciągnęłam różdżkę, lecz było to zbyteczne. Zaklęciem nic bym nie zdziałała. 
- To jak będzie, Ciemnotko?
-  No wiecie co?! TO DZIECINADA! - powiedziała Thea.
- DOLORUS!
   Następne zaklęcie ugodziło Theę. Widziałam jak zaciska usta, aby nie krzyczeć. Moje serce błagało, aby ciało uratowało przyjaciółkę i staranowało przeciwników, ale mózg wiedział, że jest inne rozwiązanie. Leprze. Stałam tam, dwa metry od niej, i patrzyłam, jak ją torturują. Czułam się jak potwór.
- I co? - Pansy zwróciła się do mnie. - Nic z tego nie będzie? Och... jaka szkoda... Marry, następna seria!
   Machnęłam ręką. Wokół nas zapanowała ciemność. Byłyśmy jak zamknięte w niewidzialnym pudełku, wypełnionym czarną cieczą. Poczułam ból w okolicach oczodołów. Przechodził wyżej. Był jeszcze mocniejszy od tego z gabinetu Moodiego. Nagle przeszedł. Spłynął po mnie jak woda po kaczce. Zamrugałam. Najprawdopodobniej widziałam teraz więcej niż inni, ponieważ wszystkie dziewczyny, nawet Thea, wyglądały tak, jakby szukały w ciemności własnych rąk. Czarne obłoki, były dla mnie tylko szarą mgłą. Widziałam wszystko to, co jest w jej wnętrzu, oraz to, co dzieje się na zewnątrz. Cicho podeszłam do klęczącej Thei.
- Thea...
- JUL!
- Cicho... Złapię cię teraz za rękę, i wyjdziemy...
   Zrobiłam, co zamierzałam. Wyprowadzenie nic nie widzącej Thei, było większym wyzwaniem, niż się spodziewałam. Thea co chwila wpadała na Ślizgonki, które nie mogły nawet złapać jej wymachując rekami. W końcu wybiegłyśmy z pułapki.
- Och! Juliet! Dzięki że przyszłaś! TORTUROWAŁY MNIE! Pansy wymyśliła sobie zaklęcie! Dolorus... Czy jakoś tak... Nawet zapamiętałam ruchy: Obrót i wymach. Bolało jak diabli... Dobrze, że już po wszystkim...
--------------------------------------------
Teraz szczerze - czy rozdziały są odpowiedniej długości? Nie za krótkie, nie za długie?
I jeszcze jedno: wpiszcie w komentarzu ''Kriogenika''. Sprawdzam, czy czytacie to zielone :)
S.K. - KzP

piątek, 1 sierpnia 2014

Dramione - Miniaturka II

Dziewczyna, a właściwie, 23 letnia kobieta weszła na strych, zastawiony zakurzonymi pudłami i stosami książek, do których od lat nikt nie zaglądał. Przechodziła ostrożnie pomiędzy starociami. Szukała tutaj bardzo ważnej dla niej rzeczy. I znalazła ją. Od lat, Ta Rzecz była dla niej ważna, ale dopiero teraz chciała znowu potrzymać ją w dłoniach. Tą Rzeczą był jej stary notes, prowadzony od początku wstąpienia do Hogwartu. Od pierwszego dnia...

poniedziałek, 21 lipca 2014

Sevmione - I - Z dedykacją dla Dementorka

Kochany Severusie!
Piszę, aby zawiadomić ci o kilku sprawach, które zaszłu w naszym domu. Napewno bardzo się za nami trzema stęskniłeś. Mirabell i Sophia nie mogą się doczekać twojego powrotu. Przecież nie widziały taty przez dwa lata. A jak ja się stęskniłam... Te dwa lata wydawały mi się wiecznością...

wtorek, 15 lipca 2014

Dramione - Miniaturka I

Dzisiaj zamiast rozdziału będzie miniaturka. Mam nadzieję, że jakoś przeżyjecie.
Miniaturka nie wiąże się z opowiadaniem.


- Tu wolne? - zapytała znudzonym głosem piętnastoletnia Hermiona Granger, otwierając drzwi jedynego przedziału, który nie został opanowany przez rozwrzeszczane dzieciaki.
   Draco spojrzał z niechęcią na dziewczynę, którą przez pięć bitych lat nazywał Szlamą. Nie muszę chyba tłumaczyć, jaką miał minę patrząc na nią.

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 10

O, mamy jubileusz!
Muzyka:
     Sia - Soon We'll Be Found

Byłyśmy spóźnione na Wróżbiarstwo ze Ślizgonami 10 minut. Nie mogę uwierzyć, że wyrobiłyśmy się w 15 minut. 17... Dobra, 19... Nie zmienia to faktu że jestem pod wrażeniem...
Trawley tylko na nas popatrzyła, wywróżyła Deanowi Thomasowi dziwny zwrot wydarzeń i zaczęła coś opowiadać o snach.
- Zaspałyście... a jaki miałyście sen? Co takiego trzymało was w łóżkach tak długo... na pewno coś bardzo ciekawego...
Dopiero po chwili uświadomiłyśmy sobie, że zadała nam pytanie.
- Kot biegał po śniegu. Oznacza to , że osiągnę to czego chcę i pomimo trudności mój los się polepszy. - powiedziała Thea.
- Ach... tak... ''W Świecie Snów'', Anabelli Fols... słowo w słowo, strona 275... A ty, Juliet?
- yyy... - oczywiście, obie zmyślałyśmy. - Próbowałam dosiąść konia, ale nie mogłam, spadłam na ziemie... na kałużę mojej krwi... i nagle pojawiła się burza...
Thea popatrzyła na mnie z żalem w oczach. Wiedziała co oznaczają te symbole. Trawley musiała się aż podeprzeć fotela.
-... Ach... Dziecko... koń ma bardzo dużo znaczeń... tutaj znaczy, że jesteś pechowcem, drogie dziecko... Och! Kałuża to niebezpieczeństwo... Wielkie niebezpieczeństwo! A burza... Och! Groźba! Groźba nieszczęścia! Tak! Zaskakująca burza to znak nieszczęścia! Musisz uważać! Jakie miałaś wcześniejsze sny?!
- yyy... Śniło mi się... że... zobaczyłam kota... podeszłam bliżej... i zobaczyłam że jest wychudzony... wzięłam go na ręce i zabrałam do domu.

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 9

Muzyka:
     Jason Walker - Echo

Biegłam przed siebie. Chciałam biec. Po prostu biec... tylko tyle... chciałam zapomnieć. Przecież Greenowie nic dla mnie nie znaczyli... tak naprawdę nie są moimi rodzicami... nie byli... więc czemu płaczę? Wychowali mnie... dali dach nad głową... byli rodziną... byli wszystkim... kochałam ich... czuję coraz więcej łez na policzkach... muszę się gdzieś ukryć... niedługo wyjdą uczniowie...
Weszłam do pierwszej łazienki. Nie pamiętam już gdzie była. To bez znaczenia. Tuż przy wejściu oparłam się o drzwi kabiny i powoli zsunęłam się na zimną posadzkę. Próbowałam otrzeć łzy. Gdybym używała kosmetyków byłoby gorzej. Nienawidzę tego świństwa. Przestałam trzeć oczy. To nic nie dawało. Łez było coraz więcej.  Były jak lawina. Nie powstrzymałabym jej. To mnie zasypywało. Usłyszałam szloch. Myślałam że to ja, ale jednak był tu ktoś jeszcze. To był bardzo smutny dźwięk. Prawdziwa rozpacz. Rozpacz chłopaka...

czwartek, 26 czerwca 2014

Patronus IV

Kochani moi drodzy!
Nie wiem jak to teraz będzie z opowiadaniem, ponieważ jadę gdzieś w Polskę na wakacje. Pewnie wy też, przynajmniej niektórzy. Rozdziały będę dodawać wtedy, kiedy będę mieć komputer, ale postaram się co tydzień.
Za to będę pisać miniaturki. Mam już nawet jedną.
Pozdróweczka :)