wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 10

O, mamy jubileusz!
Muzyka:
     Sia - Soon We'll Be Found

Byłyśmy spóźnione na Wróżbiarstwo ze Ślizgonami 10 minut. Nie mogę uwierzyć, że wyrobiłyśmy się w 15 minut. 17... Dobra, 19... Nie zmienia to faktu że jestem pod wrażeniem...
Trawley tylko na nas popatrzyła, wywróżyła Deanowi Thomasowi dziwny zwrot wydarzeń i zaczęła coś opowiadać o snach.
- Zaspałyście... a jaki miałyście sen? Co takiego trzymało was w łóżkach tak długo... na pewno coś bardzo ciekawego...
Dopiero po chwili uświadomiłyśmy sobie, że zadała nam pytanie.
- Kot biegał po śniegu. Oznacza to , że osiągnę to czego chcę i pomimo trudności mój los się polepszy. - powiedziała Thea.
- Ach... tak... ''W Świecie Snów'', Anabelli Fols... słowo w słowo, strona 275... A ty, Juliet?
- yyy... - oczywiście, obie zmyślałyśmy. - Próbowałam dosiąść konia, ale nie mogłam, spadłam na ziemie... na kałużę mojej krwi... i nagle pojawiła się burza...
Thea popatrzyła na mnie z żalem w oczach. Wiedziała co oznaczają te symbole. Trawley musiała się aż podeprzeć fotela.
-... Ach... Dziecko... koń ma bardzo dużo znaczeń... tutaj znaczy, że jesteś pechowcem, drogie dziecko... Och! Kałuża to niebezpieczeństwo... Wielkie niebezpieczeństwo! A burza... Och! Groźba! Groźba nieszczęścia! Tak! Zaskakująca burza to znak nieszczęścia! Musisz uważać! Jakie miałaś wcześniejsze sny?!
- yyy... Śniło mi się... że... zobaczyłam kota... podeszłam bliżej... i zobaczyłam że jest wychudzony... wzięłam go na ręce i zabrałam do domu.

Myślałam, że skoro w śnie Thei pojawił się kot, i do tego oznaczał coś dobrego, to jeśli powiem że miałam sen o kocie wszystko będzie dobrze. Myliłam się... Thea szturchnęła mnie w ramie, a Trawley musiała usiąść.
- Wszystko źle! Rozczarowanie w miłości... zawiedziesz się na przyjaciołach... Och! Dostaniesz przykrą wiadomość! Ach! Pogódź się z rzeczywistością! Wszystko źle! Ach... co mieliśmy dzisiaj robić? A... tak... życie względem dnia w którym się urodziliście... to temat lekcji... dobrze... Juliet, kiedy się urodziłaś?
- Trzeciego listopada...
''Kurcze... za dwa dni... kompletnie zapomniałam o moich urodzinach...''
- A ty, Thea?
- Dwudziesty siódmy stycznia...
- Teraz musicie sprawdzić w kalendarzu w którym dniu tygodnia się urodziliście... To bardzo żmudne, ale niezbędne do sprawdzenia tego, jak bardzo macie się potem dostosować do horoskopu z układu planet. Przerobimy to na następnej lekcji...
Do sali weszła Profesor McGonagal.
- Przepraszam, czy mogłabym pożyczyć na tą lekcję drużynę Gryfonów? Okazało się, że mieli za mało treningów, względem Ślizgonów. W poniedziałek mają pierwszy mecz...
- Ach... dobrze... tylko ominą bardzo interesującą lekcję...
''Och, McGonagal! Dzięki ci i chwała!''
Po wyjściu z sali, McGonagal szepnęła do mnie:
- Ustaliliśmy z Dyrektorem, że ty i Camila piszecie Sumy z piątoklasistami...

***

''A jednak hańba ci, Mcgonagal...''
Przeklinałam w myślach opiekunkę Gryffindoru. Harry był dzisiaj albo zły, albo bardzo chciał wygrać poniedziałkowy mecz. Nie oszczędzał nawet tych, którzy mieli rozwiązane buty. Wszystko musiało być idealne. Pedantyczny-chłopiec-który-przeżył... miło...
Prawie złamałam nogę... gdy robiłam trzeci, może czwarty ostry zakręt, spadłam z miotły. Złapał mnie Ron. Ale zahaczyłam nogą o bramkę i musiałam iść do Pomfrey. To już trzeci raz w tym roku. Szkolnym oczywiście. Do poniedziałku mam tylko oszczędzać prawą nogę. Najlepsze jest to, że Ron, gdy tylko jest w pobliżu próbuje mi pomagać.
- Ron, dzięki za pomoc, ale to tylko skręcona kostka!
- No, ale...
- To nie była twoja wina. Co więcej, pomogłeś mi.
- No tak, ale... I tak czuję się winny...
    Rozmawialiśmy przy schodach ruchomych schodach. Nagle na horyzoncie pojawiła się Camila.
- Jul, Dumbledor nas prosi... - powiedziała odgarniając do tyłu swoje blond-włosy.
Popatrzyła jak prawdziwa Ślizgonka na Rona. Odeszłam z nią do gabinetu dyrektora.
- Jak tam wczoraj impreza u Ślizgonów? - popatrzyła na mnie jak na kogoś kto przegrał zakład o tysiąc galeonów. Co najmniej. - Widziałam jak tańczyłaś z Draconem. Nadal pamiętam tą piosenkę... Birds flying high... You know how I feel...
- A ja pamiętam wszystkie szesnaście...
- Jesteście naprawdę dobraną parą... Słodko razem wyglądacie... A mówią że z rodziną najlepiej na zdjęciu...
- Jaką rodz... Aaa... właściwie, to jesteśmy dalekimi kuzynami...
- Co? - popatrzyła na mnie jak na idiotę. Nie obrażam się. Wiem, że żadna siła, magiczna, mugolska czy z jakiegoś innego niezidentyfikowanego miejsca, nie zmieni jej Ślizgoności.
- Gdy Lestrange'owie oddawali mnie do Greenów, oddali mi trochę ich genów... Cholera... jak to dziwnie brzmi... no, ale tak było... Poza tym, moim ojcem nie jest Rudolf...
- To bardzo logicznie brzmi...
    Camila była dziewczęcą wersją Dracona.
- Wiesz po co tam idziemy? - wskazałam głową na posąg orła, do którego coraz bardziej się zbliżałyśmy.
- Nie. Ale podobno ma przyjechać moja mama.
    W tym momencie moje serce przestało bić, czułam się jak podczas ataku wścieklicy i padaczki jednocześnie, a źrenice przestały reagować na światło. Jednosekundowa śmierć kliniczna.
- Ha... Żartuję... - uspokoiłam się. - Wiem po co przyjeżdża... - zgon. - Podobno dyro dowiedział się, że nie masz już ''rodziców''. Mama ''jakoś'' dowiedziała się, że musisz mieć dach nad głową.
    Dopiero po chwili zrozumiałam o co chodzi. Weszłyśmy do gabinetu Dubledora.
- Juliet Green i Camila Redswan... - powiedział. - Dobrze że jesteście... Zaczekamy jeszcze na kogoś... Może draże zębkowe? Uwaga, ostre...
    Ja poczęstowałam się jednym, a Camila nie. Wiedziała co robi. Przecież nie przeżyła przed chwilą dwóch śmierci klinicznych. Moja podświadomość chyba myślała: ''Dwie śmierci za mną. Trzecia nie zaszkodzi...''
Te cukierki paliły jak diabli. Czułam że zaraz język mi odpadnie.
''Jak przestanę o tym myśleć, to w końcu przestanie... Tak... W teorii plan bardzo dobry... W praktyce nie za bardzo... Zapamiętać: nie brać cukierków od Dropsa. O! Wiem już skąd ta ksywa!''
Do pokoju weszła Anastasia.
- 'Idobry...
    Miała na sobie wielki, futrzasty płaszcz. Jej blond włosy były ułożone w najbardziej misterny kok, jaki kiedykolwiek widziałam. Miała na sobie niebieską, mugolską sukienkę, która sięgała jej do kolan.
Strój ten odmładzał ją o co najmniej 10 lat. Wyglądała prawie jak Wila.
- Dzień dobry, Pani Redswan. proszę siadać. - Dumbledor wskazał trzy krzesła, naprzeciw jego biurka. - Chodzi o śmierć Państwa Green. Teraz Juliet nie ma domu, a nie ma jeszcze skończonych siedemnastu lat. Dowiedziała się Pani o tym, i złożyła... ofertę zamieszkania. Czy to jest nadal aktualne?
- Oh, oui. Mam dużo pieniedzy i dobre mjiejsce dla Julietty. Moge ją przygachnąć...
- To bardzo dobrze... A czy Camila także wyraża zgodę? W końcu jesteś jednym z domowników...
- Oczywiście, wyrażam zgodę, profesorze.
- Dobrze. A ty, Juliet?
- ... Nie mam nic przeciwko, profesorze.
- Idealnie. Teraz prosiłbym jeszcze o adres i opis mieszkania.
- Wiltshire, Black Alley, iedyny dom na tej uljicy. Z góry budinek uklada się w 'iterę ''L''. Iest nidaleko Malfoy Manor. Nasz dom 'azywa si Redswan Manoir*.
''Redswanowie nie mieszkają przypadkiem w Malfoy Manor?''
Dumbledor zanotował ostatnie słowa Anastasji na pergaminie.
- Właściwie to tyle. Bardzo dziękuję za zainteresowaniem się Juliettą.
- To non problema. Doidzenia...
    Wyszłyśmy z pokoju.
- Juliet - powiedziała Anastasia. - 'ardzo si ciesze że si zgodziaś. Mów mi le tantine. Zabierzemy twoi rzeczy z domu potem. Gdzie miszkałaś?
- Mieszkałam na Peacock Street 16...
    Trudno mi było o tym mówić w czasie przeszłym...
- Au revoir!
Rozdzieliłyśmy się. Ja i Camila postanowiłyśmy iść do biblioteki.
- Co znaczy le tantine? -Zapytałam.
- ''Ciocia''. Poduczysz się w ferie francuskiego... Oj, poduczysz... Miło że będziesz z nami mieszkać.
- Tak... Właśnie, nie mieszkacie już w Malfoy Manor?
- Nie. Okazało się, że Lucius miał jeszcze papiery na jakiś dwór obok nas. Nazwał go Redswan Manoir.
- Daleko od Malfoy Manor?
- Nie. Naprawdę, blisko. 200 metrów. Może nawet mniej...
   Zobaczyłam w głowie, jak Draco wspina się w średniowiecznym stroju na wieże Redswan Manoir. Jak Romeo i Julietta. To nie tak przypadkiem nazwał mnie Drops i Anastasia? Właśnie tak.
- Więc ty też piszesz w tym roku Sumy?
- Tak. W Beauxbatons piszemy Sumy dopiero w szóstej klasie.
- Czemu masz taki dobry angielski?
- Jestem pół-angliczką. I pół-Wilą. Taka ze mnie mélanger**.

W bibliotece krzątałam się bez celu. Od jednego działu, do drugiego. Szukałam czegoś ciekawego patrząc na tytuły. W końcu, przy trzecim okrążeniu działu przy którym siedziała Camila, dziewczyna powiedziała mi:
- Szukasz czegoś czy po prostu się zgubiłaś?
- Szukam szczęścia, a zgubiłam się we własnych myślach...
    Camila wstała z krzesła.
- Dobra, co ci znaleźć?
- Coś ciekawego...
- Czyli?
- Coś ciekawego...
- Och... Trzymaj...
    Wcisnęła mi do ręki książkę zatytułowaną ''Hogwart w Kilku Słowach''. To była raczej ironia, ponieważ książka była grubości łebka Filona. Spojrzałam na Spis Treści. Na pozycji 18 widniał napis ''Przydział do Hogwartu''. To mnie trochę zaciekawiło.

Przydział do Hogwartu

Do przydzielenia do wybranego domu służy Tiara Przydziału, podarowana przez Godryka Gryffindora.

         ***
Dalej znajdowały się informacje które zna każdy pierwszoroczniak. Ale dalej można było coś, co bardzo mnie zaciekawiło.

Aby dostać się do Hogwartu, magiczne pióro, trzymane w gabinecie Zastępcy Dyrektora, musi napisać imię nowicjusza na specjalnym pergaminie. Można jednak ''oszukać'' pióro.
Dyrektorzy i Zastępcy Hogwardzkich dyrektorów zauważyli, że w pewne dni pióro zapisuje więcej nazwisk, a w niektórych mniej. Jest to zależne od długości dnia i nocy. Zauważono, że pióro jest najbardziej aktywne w nocy. Wynika z tego, że w nocy z 21-22 czerwca pióro pisze najwięcej nazwisk, a w nocy z 21-22 grudnia - najmniej. Noce skrócają się i wydłużają stopniowo, lecz jednak pióro jest zależne od dwóch przesileń.
Pióro zostało, podobnie jak Tiara, podarowane przez jednego z Założycieli. Lecz tym razem - przez Salazara Slytherina. Podobno tylko on mógł panować nad piórem, czyli mógł ''zabronić'' przedmiotowi na zapisanie któregoś nazwiska, lub nawet opóźnić dojście kogoś do Hogwartu. Często zdarzał się pierwszy przypadek (Salazar pozbywał się dzieci mugoli lub dzieci mugoli i czarodziejów), lecz nigdy nie użył pióra do drugiego celu. 
Według legendy, tylko prawdziwy Ślizgon (czyli Ślizgon według Salazara Slytherina) który oddał specjalną ofiarę krwi ustaloną przez Salazara, może przez 24 godziny:
1. Sprawdzić kiedy zostało napisane nazwisko dowolnego ucznia;
2. Sprawdzić kto ostatnio władał piórem;
3. a) Przeszkodzić wybranemu uczniowi na przystąpienie do Hogwartu;
    b) Opóźnić napisanie nazwiska przez pióro.
                        ***

- Camila, jesteś genialna! - krzyknęłam, narażając mnie na nieprzyjemne spojrzenie Irmy-Sępicy. - Czytaj!
Dałam jej książkę. Po chwili zrozumiała o co chodzi.
- Zaraz... to znaczy, że...
- Dostałam się do Hogwartu z opóźnieniem... Rozumiesz? Ktoś oddał tą całą ofiarę, i w jakimś celu usunął moje nazwisko.
- Więc...
- Myśl, myśl...
- Więc ty chcesz się dowiedzieć kto?
- Prawie dobrze. MY chcemy się dowiedzieć kto.
- Nie żartuj...
- Jutro jest sobota. Weźmiemy Theę... Posiedzimy w bibliotece... i tak nie możemy wychodzić do Hogsmeade!
- Nie. Żartuj. Juliet.
    Może i nie byłam do końca przytomna i żartowałam, ale w sobotę ja, Camila i Thea przeszukiwałyśmy bibliotekę w poszukiwaniu czegoś o ofierze krwi. I znalazłyśmy. Wiedziałyśmy jaki jest Ślizgoński ideał według Salazara - była nim Camila. Czysta krew od pra-pra-pra-pra-pradziadków. Dalej nie ma wiadomości o Redswanach, Malfoy'ach ani Blackach. Tak a propos, to o Lestrange'ach też. Sprytem i ambicją Camili nie powstydziłby się sam Slytherin. Chytre plany? Wymyśla je codziennie. W skrócie - Camila mogła władać piórem.

Ofiara krwi Salazara Slytherina

Wąż i Lew ,
I sierp tępy,
Gdy Luna w mocy pełnej swej,
Gdy panuje pół zegara.
Na pióro, jad węża niech spłynie,
Lew ciąć musi.
Noc żywa będzie,
Pióro będzie posłuszne,
Tak dzień cały.
    ***

- To oryginalna formuła? - zapytała mnie Camila. - Napisana przez Salazara Slytherina?
- Nie wiem. Ale widać że tekst jest stary. Widać po stylu pisania. Chyba kiedyś to była poezja... Wąż i Lew oznaczają pewnie Ślizgona i Gryfona. Sierp... no to sierp... - Camila zbladła. - Luna to bogini księżyca. Moc pełna... Chyba chodzi o księżyc w pełni... Gdy panuje pół zegara... 12 godzin... Ale nocy? Czyli noc ma trwać 12 godzin...  Na pióro, jad węża niech spłynie... Jad może symbolizować krew, bo mowa tu o ofierze krwi... Gryfon tnie... Noc żywa będzie... To chyba po prostu jakaś metafora, albo opis zjawiska towarzyszącemu oddaniu ofiary. Dalej wszystko jest oczywiste... Musimy teraz sprawdzić kiedy będzie następna pełnia i ile trwa noc.
- Wiem. - powiedziała Thea. - Zawsze wiem. 14 listopada. Najbliższa. A noc trwa około 12 godzin. Idealna pora.
- Dobrze. Fajnie. Ładnie. Ale jak zdobędziemy pióro? - powiedziała Camila.
- Cholera. O tym nie pomyślałam. Znajdziemy jakiś sposób. Może pójdziemy poćwiczyć patronusy, na rozluźnienie?
- Ciekawa propozycja... - powiedziała Thea.

Aby dojść do Pokoju Życzeń, musiałyśmy pójść ruchomymi schodami. Gdy byłyśmy w połowie ''trasy'', zobaczyłyśmy, że przy tablicy zawieszonej obok Grubej Damy, zebrała się spora grupka osób. Ja, jak to ja, musiałam sprawdzić co się dzieje. Na tablicy zostało zawieszone zdjęcie przedstawiające mnie i Dracona, w jego pokoju, kiedy siedzieliśmy na fotelach. Pod spodem ktoś doczepił kartkę, na której było napisane:

     Czyżby następna parka..?
Pewna Gryfonka mająca na imię Juliet, została przyłapana na tajemniczej ''rozmowie'' ze sławnym i przystojnym Ślizgonem - Draconem Malfoy'em. Nie wiadomo od jak dawna spotykają się na takich ''rozmowach'', ale wiadomo, że Ona i Draco Malfoy są razem w związku. 


Draco pojawił się obok mnie.
- Przeklinam. Cię. Pansy. - wycedził Draco.
- I jak się podoba prezencik? To już ślubny... - ''zapiszczała'' Pansy.
- Bardzo chcę, aby na jej twarzy pojawił się jakiś siniak... - szepnęłam do Dracona.
- Ja też, ale nie jestem Damskim Bokserem...
- Daj mi chwileczkę... - powiedziałam.
    Poprawiłam lekko włosy, udałam że strzepuję kurz z ramienia i podeszłam do Pansy. Gdy szłam, patrzyłam się w podłogę, lecz gdy stałam naprzeciw Pansy, spojrzałam wyżej. Chwilę patrzyłam się w jej szare oczy. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Wzięłam zamach. Pansy trzymała się za swój policzek. Ja skierowałam swe kroki do Pokoju Życzeń.

- Jul, gdzie byłaś? - zapytała Thea, gdy weszłam do Pokoju Przychodź-Wychodź.
- Miałam małe spotkanie z Pansy.
- yyy... Spotkanie? - zapytała Camila.
- Tak. Wymieniłyśmy się prezentami.
- Jakimi prezentami? Mów jaśniej! Nie wytrzymam! - powiedziała Thea.
- Ona dała mi prezent w postaci miłego, zdjęcia ze mną i Draconem, które zawiesiła przed moim dormitorium, a Ja dałam jej kotlet z nosa...
- Znaczy że... ty... - powiedziała Camila.
- Tak. Opłaciły się dodatkowe lekcje boksu w mugolskiej szkole.
- Ty chodziłaś na... nieważne... - powiedziała blondynka. - Należało się jej... Teraz patronusy... Ja prawie umiem. EXPECTO PATRONUM!
    Z jej różdżki uwolniła się srebrna smuga, która zmieniła się w wielkiego, kilkumetrowego, węża. Wił się wokół nas, sycząc cicho.
- Pyton... - powiedziała Thea. - Brawo! Mnie wyczarowanie cielesnego patronusa zajęło więcej czasu. Zdolna jesteś. - Camila uśmiechnęła się, odsłaniając białe zęby. - A ty, Jul?
''Wspomnienie... które... Wiem! Pocałunek z Draconem... nie potrafię sobie przypomnieć niczego lepszego...''
- EXPECTO PATRONUM!
    Na wysokości mojej twarzy zobaczyłam wielkie, latające zwierze. Gdy bardziej się przyjrzałam, zobaczyłam, że po pokoju lata orzeł.
- Brawo! Masz orła!
- Tak... orła...

* Manoir/siège aristocratique - Po francusku: siedziba szlachecka.
** Mélanger - Po francusku: mieszanka.
--------------------------------------------------------------------------------------
Ach... dziesiąty... Nie wiedziałam, że tyle napiszę XD.
Scarlett Kalton - KzP

5 komentarzy:

  1. Jak zwykle cudownie! Kocham *.*
    Czekam na następny! I zapraszam do siebie:
    www.scarlett-kalton-dziennik.blogspot.com , jest nowy rozdział. Pozdrawiam, przytulam, całuję i życzę weny, Dem :*
    Ps. Sorki, że tak krótko, ale spieszę się. :)
    PS. 2 Wyłącz weryfikację obrazkową, plis :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy sama wymyśliłaś ten wiersz o ofierze krwi Salazara Slytherina?

      Usuń
    2. Tak... moja kochana wyobraźnia...

      Usuń
  2. Tak korci żeby przesunąć i czytać dalej ( czytam na telefonku)...Końcówka słodka...

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy następny ? Będziesz jeszcze pisać ?

    OdpowiedzUsuń

Jesteś = skomentuj
Przyjmuję krytykę