Muzyka:
Jason Walker - Echo
Biegłam przed siebie. Chciałam biec. Po prostu biec... tylko tyle... chciałam zapomnieć. Przecież Greenowie nic dla mnie nie znaczyli... tak naprawdę nie są moimi rodzicami... nie byli... więc czemu płaczę? Wychowali mnie... dali dach nad głową... byli rodziną... byli wszystkim... kochałam ich... czuję coraz więcej łez na policzkach... muszę się gdzieś ukryć... niedługo wyjdą uczniowie...
Weszłam do pierwszej łazienki. Nie pamiętam już gdzie była. To bez znaczenia. Tuż przy wejściu oparłam się o drzwi kabiny i powoli zsunęłam się na zimną posadzkę. Próbowałam otrzeć łzy. Gdybym używała kosmetyków byłoby gorzej. Nienawidzę tego świństwa. Przestałam trzeć oczy. To nic nie dawało. Łez było coraz więcej. Były jak lawina. Nie powstrzymałabym jej. To mnie zasypywało. Usłyszałam szloch. Myślałam że to ja, ale jednak był tu ktoś jeszcze. To był bardzo smutny dźwięk. Prawdziwa rozpacz. Rozpacz chłopaka...
Spojrzałam na postać opierającą się o umywalkę. Blondyn w białej koszuli... Jego twarz w lustrze wyrażała rozpacz i niemoc... Nasze oczy się spotkały... Wyciągnął różdżkę... Ja nawet nie zareagowałam... Nie wierzyłam że wypowie jakiekolwiek zaklęcie. Jego drżąca ręka powoli opuściła różdżkę. Draco osunął się na podłogę... Kilka łez spłynęło z jego policzków... Niepewnie podeszłam pod umywalkę i usiadłam obok niego. Nie bałam się go, choć wiedziałam, że mógłby mnie zranić, a nawet... zabić. Oboje płakaliśmy. Byliśmy sobie równi. Gdy dwójka ludzi patrzy przez łzy, nie dostrzegają zagrożenia.
- Łzy... nienawidzę ich... - powiedziałam.
- Ja też, ale czasem same napływają do oczu...
Popatrzył na moją dłoń, potem na mokre policzki, aż w końcu na oczy.
- Czemu płaczesz? - zapytałam.
- Ja... ja...
Wzięłam go za rękę.
- Ja mam... mam... zabić...
Spojrzałam na podłogę. On zrobił to samo. Jakby wstydził się siebie. Swoich wyborów.
- Albusa Dumbledora...
Nie wiedziałam co powiedzieć. Teraz nastał okres ciszy. Cisza trzymała nas za gardła. Zamykała usta. Lecz jednak dobrze było milczeć.
- A ty..? Czemu płaczesz?
- Greenowie... nie żyją.
Draco zrobił coś, czego przy normalnych okolicznościach nigdy by nie zrobił. Ostrożnie otoczył mnie swoimi ramionami. Przyciągnął mnie lekko do siebie. Wtulił prawą rękę we włosy, a lewą położył na plecach. Czułam bicie jego serca. Nierówne, chociaż tak mi znajome. To był rytm mojego serca. Nasze serca biły tak samo.
- Ja tak ci... ja ci współczuję... Jesteśmy jednak tacy sami... - odsunął swoją twarz aby lepiej widzieć moją. - Ja jestem bardzo Gryfoński jak na Ślizgona, a ty jesteś bardzo Gryfońska jak na Gryf... nie inaczej...
Na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- ... Ślizgońska w Gryfoności... - poprawiłam.
Draco westchnął lekko. Ale trochę inaczej. Czyżby przez łzy?
- Tak... Jesteśmy w tym samym bagnie... Bez rodziców i bez wyboru...
Ja też odetchnęłam. Inaczej. Tak jak Draco.
Na jego twarzy zobaczyłam małą perłę w odbijało się poranne słońce. Znów miałam mokre policzki. Mnóstwo pereł. Za dużo.
- Jul, ja...
- Tak..? - powiedziałam niepewnie, spoglądając mu w oczy.
- Mam nadzieję że kiedyś mi to wybaczysz...
Przysunął powoli swoje usta do moich.
- Zaraz... - przerwałam tak romantyczny moment. - Jesteśmy przecież... trochę spokrewnieni...
- Wiesz co... - powiedział patrząc w moje oczy. - Mam to gdzieś...
Dotknął ustami moich warg. Delikatnie przejechał językiem po moich zębach. Odwzajemniłam pocałunek. Tą chwilę zapamiętam do końca życia. Nie wiem ile to trwało. Czy to ważne? Byliśmy dla siebie stworzeni. Poczułam że moje policzki są znowu mokre. Ale tym razem - od łez Dracona. Jego skóra była zimna, ale tak przyjemna w dotyku. Draco przesunął swoją rękę w stronę moich palców. Poczułam jego rękę na mojej szyi. Przerwaliśmy pocałunek. Patrzyłam w jego niebiesko-szare oczy. Wyrażały coś bardzo dziwnego - radość, strach, dumę, smutek... wszystko zaklęte w jego oczach.
- Draco... - powiedziałam niepewnie.
- Tak...
- Odpowiedz mi na jedno pytanie...
Po chwili usłyszałam ciche "dobrze".
- Czy to ty wysłałeś mi patronusa orła?
Draco nie wyglądał na aż tak bardzo zaskoczonego.
- Wiedziałem że kiedyś się domyślisz... Wiedziałem o wszystkim od początku. Nie chciałem abyś dowiedziała się o tym po kilku, kilkunastu latach. Nie chciałem abyś czuła w sercu ten ból... Mam patronusa orła. Kiedyś znalazłem zdjęcie Bellatrix w Malfoy Manor...
W tej chwili wszystko stało się jasne. Draco wiedział o wszystkim. MIAŁ patronusa orła. To było tak oczywiste.
- Jeszcze jedno pytanie: czy wiesz kto jest moim ojcem?
- Nie... Nie wiem... Mogę ja?
Pokiwałam potakująco głową.
- Nienawidzisz mnie, czy... kochasz..?
- Ja... - nie dokończyłam tego zdania, ponieważ zobaczyłam kogoś przy wejściu do łazienki. Kogoś, kogo nie chciałam teraz widzieć.
Harry Potter wpatrywał się w nas z niedowierzaniem i zdziwieniem.
- Draco... Jul...
Tylko moi przyjaciele i osoby uważające się za moich przyjaciół mogą do mnie mówić w ten sposób. Po tym co się teraz stało, nigdy nie pozwoliłabym Harremu na mówienie do siebie jakkolwiek. Ja i Draco instynktownie wstaliśmy z podłogi.
Oboje podnieśli różdżki, ale wiedziałam że Draco nie zdoła rzucić zaklęcia. Harry poczuł się jak pan sytuacji. Rzucił pierwszy zaklęcie Expeliarmus. Dopiero potem Draco zdałał rzucić zaklęcie. Musiałam uciekać. Jak najdalej od zaklęć. Nie wiedziałam jak daleko się posuną. Ukryłam się tak, aby Harry mnie nie widział. Poczułam że obok mnie roztrzaskują się białe kafelki. Ostre kawałki cięły moje ręce. Po palcach zaczęła lecieć krew. Poczułam strużkę nawet na skroni. Krew ciekła po śladach łez. Harry i Draco biegali po całej toalecie. Potter rzucał zaklęcia na lewo i prawo... coraz bardziej okropne klątwy. Draco nie miał już siły dalej biegać. Uciekłam do otwartej kabiny. Musiałam ich uspokoić... Harrego. Wiedziałam że krzyki niczego nie zmienią. Wyczułam w kieszeni spodni różdżkę. Zacisnęłam na niej dłoń. Harry biegł w moim kierunku, jednak nie zauważając mnie. Draco i Harry stali naprzeciw siebie, w odległości kilku metrów. Sekundy zdawały się być goszinami. Zanim Harry mnie zauważył, celowałam różdżką w jego skroń.
- Nie ruszaj się, albo oberwiesz... - mówiłam przez łzy. - Nie chcę tego...
- Jul... ty nic...
- ROZUMIEM WSZYSTKO! - chyba jeszcze nigdy nie zrobiłam na nikim takiego wrażenia. - Opuść różdżkę...
Harry wykonał moje polecenie.
- Teraz odejdź... TO ma zostać pomiędzy nimi... to co tu zaszło...
Jednak Harry stał nadal w tym samym miejscu. Schowałam różdżkę.
- Odejdź... proszę... - łkałam przez zęby.
Brunet popatrzył ostatni raz na ledwo stojącego Dracona i na mnie, całą we krwi.
Gdy Harry wyszedł z łazienki, Draco podszedł do mnie.
- On mnie zabije... - powiedział bardziej ironicznie.
- Kto..?
- Sam-Wiesz-Kto... miałem za zadanie cię chronić... to było moje drugie zadanie... zmusił mnie do tego po spotkaniu, ale sam chętnie bym to zrobił.
Kawałkiem mokrego i zdartego materiału Draco wytarł krew z mojej twarzy. Potem delikatnie wyciągał kawałki kafelków. Draco był bardzo... czuły. Wiedział co robi. Jego palce delikatnie wyciągały kawałki, lecz czułam, że jest silniejszy, i pewnie zrobiłby mi krzywdę, gdyby nie jego opanowanie.
- Chodźmy do Skrzydła Szpitalnego. - powiedziałam.
***
- Co wyście sobie zrobili?! - spytała Pani Pomfrey, widząc nas siadających na łóżkach Skrzydła Szpitalnego.
- Yyy... natknęliśmy się na zabawkową bombę w toalecie. - powiedziałam
- OBOJE?
- To znaczy... Juliet poszła do toalety, a ja usłyszałem mały wybuch. - powiedział Draco.
Poppy nie była do końca przekonana naszymi zeznaniami.
- No dobrze... zaraz was opatrzę...
Wyciągnęła z szafki bandaże, maści i plastry. Zaczęła oglądać nasze rany. Spojrzała na moją dłoń z której Draco wyjmował kawałki kafelków.
- Kto ci wyjmował TO COŚ, dziecinko?
- T-to ja... - powiedział Draco.
- To było bardzo ryzykowne... mogła się wykrwawić... NASTĘPNYM razem poczekaj na lekarzy... ale... jednak dobrze to zrobiłeś, młodzieńcze... - powiedziała Pomfrey cały czas oglądając moją dłoń.
Czułam, że Draco chyba zaraz pęknie z dumy. Ciekawe, kiedy ostatnio usłyszał od kogoś pochwałę. Był wychowywany w rodzinie Śmierciożerców. Kiedyś pewnie był chwalony na każdym kroku. Teraz ma na karku Voldemorta. Żyje w strachu... Czy ze mną też tak będzie?
- Zaraz was zwolnię... - powiedziała Poppy. - ... Zawiadomię tylko kilku nauczycieli o tej całej BOMBIE...
Po kilku minutach wróciła, prawie wyganiając nas z SS.
Byłam teraz w swoim Dormitorium. Wszystko wirowało mi przed oczami. Wspomnienia nie pozwalały skupić się na czymś... normalnym...
Śmierć rodziców...
Dotyk rąk Smoka...
Odkrycie prawdy...
Zwierzenia...
Pocałunek z Draconem...
Walka Harrego i Dracona...
Wyciąganie kawałków z mojej ręki...
Nie wiedziałam o czym myśleć... Mama... Teraz wiem, że Draco wysłał mi patronusa. I co teraz? Ojciec... Kogo się zapytać? Proste - Mamy! Ale... tak po prostu? Powiedzieć... prawdę?...
A co z Draconem? Nie jestem zwykłą szmatą i nie całuję się z każdym chłopakiem na korytarzu. Ale on jest jednak Ślizgonem. Pewnie teraz jest otoczony adoratorkami które wciskają mu truskawki do gęby. Chyba jednak jestem szmatą... Ale przecież nie mogę tak od razu zakładać... Może jednak... mnie... kocha..?
Noc Duchów. Jest... szesnasta? Już? Trudno. Pewnie będę świętować z Theą, w zamkniętym pokoju, oglądając czarne listy.
- Jul... Jesteś... - powiedziała Thea wchodząc do naszego pokoju. - Cały czas tu byłaś?
Miała czerwone oczy i nerwowo ściskała końcówki palców.
- Nie ja... dostałam list...
Nie musiałam więcej mówić. Thea usiadła obok mnie na moim łóżku.
- Ohh... Ja... współczuję... Ja...
- Nie musisz nic mówić. Widzę po oczach.
W oczach siedziała zawsze namiastka tego co siedzi w człowieku. W oczach Thei siedział smutek, przygnębienie i współczucie. W oczach Dracona siedział strach, zagubienie i rozpacz. Co siedziało w moich?
- Czemu tak jest? Czemu tak się dzieje? - zapytała.
- Nie wiem. Niektórzy są źli. Używają tego co mają, aby niszczyć szczęście ludzi. Rozbijać rodziny. Rozdzielać zakochanych. Niektórzy ludzie chcą za wszelką cenę dojść do władzy. Ale nigdy ludzie nie są źli od początku życia. Zawsze ktoś musi zacząć. I tak pewnie było z Voldemortem - ktoś wyrządził mu krzywdę. Temu komuś też ktoś musiał wyrządzić krzywdę. Kto to wszystko zaczął?
Chyba nikt nie mógłby odpowiedzieć na to pytanie.
- Pewnie w Wielkiej Sali organizują jakąś imprezę... - powiedziała Thea, chcąc pewnie rozładować napięcie.
- Pewnie tak... musimy wyjść z tych czterech ścian. Zaraz oszaleję...
- Tylko się przebieżmy się. Mamy brudne ubrania.
Co postanowiłyśmy - zrobiłyśmy. Przebrałam się w fioletowo-czarną sukienkę, a Thea w zwykłą, niebieską spódnice i białą koszulę. Po prostu nienadające się na imprezę ubrania, w których chodzi się po mugolskich ulicach. Szkoda że nie miałam czarnych ubrań. Byłyśmy w żałobie.
Na korytarzu przed Wielką Salą słychać było odgłosy zabawy. Dumbledor chyba ściągnął muzyków. Co to było... Jazz? Nieważne... Z sali wyszli Draco i Zabini. Oboje byli raczej niezainteresowani zabawą. Byli przyciszeni. Zabini jednak uśmiechnął się lekko na widok Thei. Odwzajemniła to ciche przywitanie.
- Cześć... - powiedział cicho Draco.
- Cześć... - powiedziałam. Tak jakbyśmy nie widzieli się co najmniej od kilku tygodni.
- Idziemy do naszego Dormitorium. - powiedział Zabini. - Podobno coś przygotowali. Ślizgoni.
- Ciekaw...
Thea nie dokończyła. Z Wielkiej Sali wylała się grupka Ślizgonów. Chłopcy. Otoczyli naszą czwórkę. Było oczywiste, że dyrektor nie pozwoliłby na alkohol, lecz jednak po otępiałych twarzach Ślizgonów widać było, że pili Ognistą. Albo coś innego, podobnie działającego...
- Draco, Blaise... - powiedział jeden z nich. - Idziemy do siebie... Jazda! Chyba za twoim pozwoleniem...
Draco wyglądał na zdziwionego, ale nie miał czasu na wyjaśnienia. Zostaliśmy ''porwani'' przez Ślizgonów. Szliśmy przez korytarze prowadzące do Dormitorium Ślizgonów.
- Herby.. Heby... ja hasła nie powiem... ty Draco... - powiedział jeden z nich.
- Hebrydzki Czarny. - powiedział Draco.
Chyba profesor McGonagal była pomysłodawcą tego pomysłu. Musiała przewidzieć taką sytuację. Który upity Ślizgon powiedziałby ''Hebrydzki Czarny"?
Przez grubą, ceglaną ścianę nie było słychać głośnej muzyki. Moim oczom ukazał się wnętrze przyozdobionego zielonymi ozdobami Salonu Ślizgonów. Wszędzie pchali się Ślizgoni na piątym, szóstym i siódmym roku. Na środku został postawiony wielki stół z wszystkimi znanymi mi czarodziejskimi trunkami. W powietrzu unosiła się woń Ognistej Whisky. Nie mogłam znaleźć źródła muzyki.
- Takie imprezy zaczynają się o szesnastej, czy miałam zawsze przestawione zegarki? - powiedziałam do Dracona.
- U nas tak jest. Zaczynamy o szesnastej, kończymy o piątej, trzeźwiejemy na lekcjach.
- Świetnie... zabawa...
Popatrzyłam zdegustowana na tłum tańczących Ślizgonów. Nagle dziewczyna o czarnych włosach i o mopsiej twarzy posłała mi oburzone spojrzenie.
- Co ty tu robisz?! GRYFONKA!!! - krzyknęła piskliwym głosem Pansy.
Ci którzy stali bliżej nas wlepiali we mnie swoje ślepia, a ci którzy stali dalej, próbowali stawać na meblach. Zaczęto posyłać mi ''komplementy'' typu ''GRYFONKA, SZLAMA!''.
- Cicho bądźcie! Ona jest ze mną! - krzyknął Draco.
- OCZYWIŚCIE! Kim ona niby jest, co? - powiedziała Pansy.
- Moją dziewczyną, Mopsico!
Zapanowała cisza. Nawet muzyka ciszej grała. Na twarzy Pansy malowało się zdziwienie i niedowierzanie. Potem wszystko zmieniło się w oburzenie. Dziewczyna uniosła rękę. Jej dłoń prawie dotknęła policzka Dracona, lecz ten złapał w locie ''narzędzie bólu''.
- Pansy. Wyjaśnię ci coś. - mówił ojcowsko Draco, jakby dla niego wszystko było dziecinną igraszką. - Nigdy nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy parą. Zrozum to. Ja kocham Jul. A to, że dałaś się jednej czwartej chłopaków z Hogwartu, to już twój problem.
Puścił jej rękę. Mopsica pobiegła prawdopodobnie do swojego pokoju. Teraz każdy patrzył się na nas - mnie i Dracona.
- Czy ty też nie chcesz tu być? - szepnął do mnie.
- I to jak.
- Chodźmy... - powiedział prowadząc mnie za rękę do pokoju. Był prefektem, więc miał dla siebie oddzielny pokój. Gdy byliśmy u niego, Ślizgoni znów zaczęli się bawić. Draco miał wielki pokój w kształcie trapezu, cały w zielonej tapecie. Obok wejścia stała szafa i biurko, a naprzeciw nas stało wielkie łóżko z czterema ''kolumnami'' i baldachimem. Stały tam także dwa fotele, oczywiście wiadomego koloru. Draco usiadł na jednym, a ja zrobiłam to samo.
- Nie lubię takich imprez... - powiedziałam.
- Właściwie, ja też. - odpowiedział. - Trzeba by się zaraz wymknąć...
- Będę musiała się z Theą przeciskać przez ten tłum...
- Niekoniecznie... - spojrzałam na niego zdziwiona. - Widzisz tamte drzwi? - wskazał na drzwi, które na początku wzięłam za garderobę. - To... hmm... mały składzik. Jest tam klapa. Można się dzięki niej dostać na 3 piętro. Znaczy, początek korytarza tam prowadzącego. Potem tylko schody, i twoje dormitorium.
- Sprytne... - powiedziałam. - Więc jestem twoją dziewczyną?
Uśmiechnęłam się do niego cwaniacko.
- Musiałem coś szybko powiedzieć. Załatwiłem dwie pieczenie na jednym ogniu. Pansy się odczepiła, a inni nie będą się ciągle pytać kto jest moją dziewczyną.
- Powiedziałeś to tak, jakby ci się to nie podobało...
- Ohh... to mi się bardzo podoba... ale, jesteśmy razem... tak na serio?
- Właściwie... to ja nie mam nic przeciwko...
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Co teraz? - zapytał.
- Z czym?
- Co teraz robisz... to znaczy... uhhh... to brzmiało jak zaproszenie na randkę... co bierzesz na warsztat... matko... jeszcze gorzej... chodzi o to, że wiesz kto wysłał patronusa. Co teraz?
- Kto jest moim ojcem...
- Jak chcesz to sprawdzić?
- Zapytam się Bellatrix. Nie widzę innej możliwości...
Zobaczyłam, że z uchylonych drzwi wydobywa się jakieś białe światło.
- Ja... uhh... Pansy ukradła jakiemuś piątoklasiście aparat, a ja nie zamknąłem drzwi. Pewnie chciała nas przyłapać na ... gorącym uczynku...
- Świnia... Nie wyszło jej... Dobrze...Mam pytanie... Czemu mnie pocałowałeś, skoro jesteśmy kuzynami?
- Cóż... niedokońca... podobno gdy byłaś mała, a rodzice oddawali cię do Greenów, zmienili twoje... geny... przekazali ci geny Greenów... nie masz przecież włosów Bellatrix, jej nosa, oczu... masz tylko bliznę, prawda?
- Tak...
- Właśnie... Nie jesteś do końca ''Lestrange''. Jesteś ''Green''...
- No i jeszcze jestem córką ''Tego-Kogoś''...
-... No i jesteś córką ''Tego-Kogoś''.
- Niezła ze mnie krzyżówka... Masz może kartkę i pióro?
- Pewnie...
Podał mi pergamin i czarne pióro z wygrawerowanymi srebrnymi literami ''D. M.''
Mamo,
Wiem że to nie jest sprawa którą wyjaśnia się w liście, ale muszę ci coś powiedzieć - wiem, że Rudolf nie jest moim ojcem. Przepraszam jeśli przypomniałaś sobie te przykre wspomnienia, ale Nie mogę dłużej czekać. Proszę, powiedz mi kto jest moim prawdziwym ojcem.
Przepraszam,
Juliet.
- Nie możesz już dłużej czekać...
- Nie...
- Czy mógłbyś wysłać ten list? Filon pewnie zgubi drogę.
- Oczywiście. - Draco spojrzał na tarczę zegara. - Osiemnasta. Chyba mam źle nastawiony zegarek.
- Zostanę jeszcze trochę... ale nie mogę się tu kisić cały czas.
- Wiesz, chyba wyciągnę cię na parkiet...
Draco wziął mnie na ręce, jak pannę młodą, i postawił dopiero na środku salonu. Kilka par zaczynało tańczyć w rytm piosenki Feeling Good, Adama Lamberta. My oczywiście zaczęliśmy robić to samo. Draco położył ręce na mojej talii, a ja położyłam moje ręce na jego ramionach.
Smok był idealny. W wolnych momentach po prostu tańczyliśmy jak wszystkie normalne pary. Ale gdy Adam Lambert zaczynał się drzeć, Draco przybliżał się do mnie i razem płynęliśmy z muzyką. Zielono-srebrne błyskawice udające lasery, latały wokół nas.
Kątem oka zobaczyłam, że Thea i Zabini także tańczą. Tylko bardziej chce się z nich śmiać. Czasem Zabini deptał jej po nogach, lecz ona nie była obrażona, przeciwnie. Śmiała się. Bardzo miło było na to patrzeć.
Przy końcówce piosenki, miałam wyrzuty sumienia.
''Tańczę z Draconem, nie zwracając uwagi na to, że wczoraj zginęli Greenowie. Tu już nie chodzi o to jak się powinnam zachowywać. Chodzi o to że jestem świnią, ponieważ nie czuję że mi ich brakuję. Naprawdę, jestem świnią..!''
Jedna piosenka zmieniła się w dwie, a dwie zmieniły się w cztery, cztery w szesnaście... Do końca jednak miałam blokadę przed dobrą zabawą. Za to nie wypiłam ani kropelki Ognistej. Wróciłam z Theą do pokoju o godzinie 24, odprowadzone przez Zabiniego i Dracona.
Następnego dnia obudziło mnie głośne chrapanie Thei. Spojrzałam na zegarek.
- THEA! SIÓDMA PIĘĆDZIESIĄT JEDEN!
------------------------------------------------------------
Co myślicie o dodawaniu linków do piosenek?
Gdybym miała mnóstwo czytelników, pewnie to co chcę wam przekazać napisałabym następująco:
Nie obchodzi mnie to, czy wiecie kto to jest Adam Lambert i jaki macie stosunek do jego piosenek. Ta jedna bardzo mi się podoba...
Ale z powodu małej ilości wejść i mojej pokorze napiszę to tak:
Proszę, nie bijcie za mocno...
Mam jeszcze coś do przekazania:
Pod żadnym pozorem (jeśli macie słabe nerwy), jakbyście nie wiem jak pijani byli, nie wpisujcie w Googla : ADAM LAMBERT TOMMY JOE RATLIFF, albo, ADAM LAMBERT KISS. Naprawdę... Dobrze radzę...
Scarlett Kalton - Kartka z Pamiętnika
Witam !
OdpowiedzUsuńMasz ciekawy pomysł, jednak uważam, że potrzebujesz jeszcze oszlifowania swojego stylu pisania , abyś mogła ukazać niesamowitość tego pomysłu.
Mogę się mylić, ale nie poddawaj się i pisz dalej :)
Layls
Zapraszam na mój blog
dramione-teatr-uczuc.blogspot.com
oraz na blog, który piszę z koleżanką :)
kobieta-smierciozercy.blogspot.com - też o Dramione :)
Hejka, hejka :) wybacz, że się nie rozpiszę, ale oglądam HP :3 rozdział cudowny, Draco i Juliet - cud, miód, malina :) papa ;*
OdpowiedzUsuńOpóźnienie :) ale już komentuję
OdpowiedzUsuńRozdział cudo!!!! ŚWIETNE!!!!!!!!!!!!!!!!! Zakochałam się w tym opowiadaniu, ale to już wiesz!!!
Ciekawe... Layls napisała dokładnie to samo u mnie. Moim zdaniem piszesz idealnie, nie musisz nic zmieniać, oprócz ortografii (czasami jeszcze się trafiają błędy, ale rzadko) i gramatyki (maleńkie błędziki, nie przeszkadzają w czytaniu). Kocham cię!
Droga Dementorzyco ( to cholernie świetnie brzmi) sądzę , że Layls pisze ten sam komentarz pod każdym blogiem , który nie jest "idealny". Choć sądze , że ten blog jest lepiej niż idealny . Jest Fu**in' perfect!
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno. Wpisując Adam Lambert Kiss grafika narażacie się na długotrwałą traumę i uraz psychiczny patrząc w wyszukiwanie :)
OdpowiedzUsuń