wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 6

Mięliśmy Eliksiry ze Ślizgonami. Po wejściu do sali powitał nas profesor Slughorn. Od razu przeszedł do tematu lekcji - Eliksiru Niewidzialności. Oczywiście, mam zapamiętane dokładne instrukcje każdego prostszego eliksiru. Gdy inni usłyszeli, że na przygotowanie mamy tylko 30 minut (z czego 15 trzeba przeznaczyć na bezczynnym patrzeniu w kociołek), wyrazili swój sprzeciw okrzykami typu ''CO?''. Oczywiście, dopiero gdy zajrzeli do książek, bo nikt przepisu nie pamiętał.
- Dyrektor powiedział mi,  że chciałby pogodzić Ślizgonów i Gryfonów. - powiedział Slughorn. - Dlaczego zrobię pierwszy krok w stronę pokoju i będziecie pracować nad eliksirem w parach. Dobrze, Velvet z Zabinim, Redswan z Brown, Green z Malfoy'em, Parkinson z Potterem, Longbottom z...
I tak dalej, i tak dalej...

Gdy usłyszałam nazwisko Green, przez chwilę nie wiedziałam o kogo chodzi. Dopiero gdy zobaczyłam przed sobą twarz Blondyna, oprzytomnialam.
- To... - powiedział Draco stawiając na blacie swój brudny kociołek. - Od czego zaczynamy?
- Od przydzielenia zadań. Przygotuję krew żaby a ty pokroisz korę Wiggenu. Dobra?
- Yyy... nie zajrzysz do książki?
- Mam przepis w głowie.  - powiedziałam wciskając Smokowi do ręki korę.
- Dobrze. Jak coś pójdzie nie tak, to cała wina zejdzie na ciebie. - powiedział Draco cwaniacko.
''Lubię go. Naprawdę go lubie. Ale czasem jak robi tę swoją minę i uśmiecha się w... ten sposób, chcę ukręcić mu kark.
Kurcze, ale Slughorn wymyślił... ja i Draco - jakoś przeżyję. Ale jak widzę innych, robi mi się smutno. Velvet cały czas patrzy na Pansy, prawie przytulającą się do Harrego. Z kolei Świnia patrzy na mnie i na Velvet jak na łajno trolla. Lavender tak samo. Z kolei Potter patrzy na... Dracona. Czy on myśli że Smok robi mu konkurencję?
Camila za to nie może skupić się na niczym innym jak tylko na sprzeczaniu się z Lavender. Nie mogę wychwycić tylko spojrzenia Zabiniego. Kto wie co lęgnie się w jego głowie...

*Perspektywa Dracona*
Lubię ją... Naprawdę ją lubię... może... może nawet trochę więcej...? Nie. Ty jesteś Ślizgonem, Malfoy, a ona Gryfonką... trochę Ślizgońską Gryfonką...
Współczuję Zabiniemu. Cały czas odbiera mordercze spojrzenia od Harrego. Aach... Rozumiem... - Złotko nasze ''kochane'', chłopczyk który cudem uciekł od Avady, nam się zakochał. Myślałem, że jego gust jest trochę inny...
Aż mi się chce śmiać, gdy widzę Brown i moją kochaną kuzynkę, walczące o każdy składnik... Ach...
Co do?!... kur...

*Perspektywa Juliet*

- Auuu!!!... - Draco wydał z siebie długi i przerażający krzyk.
Na blat, z trzech palców Dracona, ściekała świeża krew. W drugiej ręce trzymał nóż którym przed chwilą kroił korzeń Wiggenu. Próbowałam uspokoić podskakującego jak zwierzę Dracona, lecz ten nie chciał przyjąć żadnej formy pomocy.
- Czekaj, daj sobie pomóc...
- Nie, poradzę sobie sam... - wciąż podskakiwał jak małpa.
- Dawaj te paluchy, Fretko!
- Nie muszę ci nic dawać! To ty daj mi spokój!
- Dopóki nie dasz mi ręki, ja nie dam spokoju!
- NIE!
- TAK!
- CO CI ZALEŻY?!
- NIE CHCĘ MIEĆ TWOJEJ KRWI NA SZACIE!
- POTEM CI JĄ UPIORĘ!
- NIE UPIERZESZ!
- NIE DAM PALCÓW!
- NIE DAM SPOKOJU!
- CICHO!
- SILENCIO!
Przynajmniej nie słyszałam już jego wrzasków. Widziałam tylko czerwoną ze złości twarz Dracona i jego włosy które teraz przypominały raczej blond-grzywę lwa.
- Panno Green, polej tym jego palce. Dziękuję za przerwanie tych wrzasków... - powiedział Slughorn dając mi małą buteleczkę z czerwonym płynem.
Teraz Draco był mniej zły , ale wyglądał na oburzonego. Jego męskie ego zostało zranione.
Jeszcze przez chwilę Draco mocował się ze mną, ale po słowach ''MAMY JESZCZE TRZY MINUTY NA PRZYGOTOWANIE SKŁADNIKÓW, GŁUPI ALBINOSIE, WIĘC DAJ MI TO CHUDE I ARYSTOKRACKIE ŁAPSKO'', Smok pojął powagę sytuacji. Potem Blondasek chodził jak w zegareczku - grzecznie dodawał do kociołka składniki i czytał instrukcję z książki. Oczywiście nic nie powiedział, ponieważ bardzo trudno wrzeszczeć pod wpływem zaklęcia Silencio. Chyba jeszcze nigdy nie potraktowano go tak ''okrutnie'', jak dzisiaj na Elikskirach. Aż żal mi się chłopaczka zrobiło... biedny, rozczochrany i naburmuszony chłopiec, który nie mógł nic powiedzieć. Miał małe kłopoty z ręką, więc ja, jak to ja, pomagał mu co chwilę w najprostszych czynnościach, takich jak mieszanie w kociołku lub rozgniatanie wiśni.
- Och, mamo... już nie bądź taki naburmuszony... - powiedziałam.
On tylko popatrzył na mnie spodełba i wysunął trochę szczękę i wargę. - To tylko 15 minut ciszy. Jeszcze tylko pięć minut do końca lekcji. Wytrzymaj.
Zaczęłam nalewać próbkę eliksiru do probówki. Eliksir miał idealny kolor i konsystencję.
''Nie, no... po prostu nie wyrobie... Draco...''
Draco zrobił wielkie, smutne oczy i zaczął drgać lekko wargą. Na jego twarzy nie mogłam dostrzec żadnej zmarszczki.
- Nie, no... Draco... zachowuj się jak Ślizgon... co by powiedzieli rodzi... a zresztą...
Wzięłam różdżkę i zdjęłam Silencio. Draco znów przybrał swój zwykły wyraz twarzy.
- To było... śmieszne.  - powiedziałam.
- Co? - zapytał się Draco, jakby nic się nie stało, wypinając przy tym pierś.
- Cała lekcja.
- Dla mnie to było... rzenujące...
- Przynajmniej eliksir mamy idealny.
Blondasek spojrzał pytająco.
- Przecież... straciliśmy mnóstwo czasu. Nic nie było prawidłowo zrobione...
- Korzystałam z przepisu od mamy. To znaczy, mamy Green. Taka droga na skróty. Zamiast korzenia Wiggenu dodałam tylko liście Wiggenu. Proste?
- Zaraz, zaraz... to ja poświęciłem swoje palce, krojąc ten korzeń, a ty po prostu dodałaś inny składnik?!
- Tak. Na korzeniu było trochę krwi. Krew Ślizgona do niczego by mie sie nie przydała.
Teraz Draco nawet bez zaklęcia Silencio nie mógł mówić. Pierwsza Gryfonka która miała ten arystokracki spokój. Zbaraniał Blondasek.


                              ***

- I jak ci się pracowało z Zabinim? - zapytałam na przerwie Theę.
- Ma chłopak talent. A te ręce... ten profil... ta uroda... to wszystko... przystojniak.
- A teraz chamskie pytanie: Harry czy Zabini?
- Och... to było chamskie... nie wiem... jeszcze wczoraj powiedziałabym że Harry, ale dziś że Zabini. A teraz moja kolej: rozwiązanie tajemnicy Bellatrix czy miłość Dracona?
- To nie jest takie trudne. Rozwiązanie tajemnicy.
- Kurcze... a myślałam że nadepnę ci na odcisk...
- To się myliłaś. - właściwie, to właśnie na tym odcisku mi skakała.
- Nienawidzę. Lavendy. Brązowej. - powiedziała Camila, dołączając do rozmowy.
- Widziałam. - powiedziałam.
- Ona. Jest. Okropna. Cały czas tylko: daj mi to, daj mi tamto... przynieś to, odłuż tam... może jeszcze pazurki zrobić, przynieść sok dyniowy?
- Nie zazdroszczę... Camila, chyba nadszedł czas aby ci coś powiedzieć...

                              ***

- Zaraz, to znaczy że... chwila, wróć. W Malfoy Manor znalazłaś zdjęcie swojej mamy...
- Patronus mi pokazał. I właśnie to doprowadzi mnie do celu. Słuchaj. Na następnym spotkaniu, musisz zachowywać się normalnie. Potem tylko wypuszczę sztucznego dementora, a ty razem wszystkimi wyczarujesz patronusa.
- Dobra, wszystko pięknie... ale ja nie potrafię wyczarować patronusa.
- Potem ci pokażę. - powiedziała Thea.  - Umiem od rodziców.
- To nas obie nauczysz. - powiedziałam.
- Ty też? No... spoko. Mój patronus to sójka.
- Ja stawiam na... hmm... pawia? Może... konia? - powiedziała Camila. - A ty, Jul?
- Ja?... hmm... cóż... czasami ludzie mówią mi, że do mnie pasuje orzeł, ponieważ jestem... zaraz...
''Zaraz, zaraz... orzeł. Przecież to orła widziałam gdy znalazłam zdjęcie...''
- Czy istnieje jakiś sposób przeniesienia się w czasie? - zapytałam.
- Nie zaczynaj nowych rzeczy. Miałam sen. - powiedziała Thea.
- Chyba są jakieś... sposoby. - powiedziała Camila. - Trzeba tylko dobrze poszukać. Pewnie są jakieś okropnie trudne i okropnie trudno je znal...
- Nie zaczynaj nowych rzeczy , Jul.
- Pewnie w dziale zakazanych coś będzie. Mogę pójść z tobą. Muszę znaleźć...
- CZY KTOŚ MNIE W OGÓLE SŁUCHA? - Spojrzałyśmy na Theę. - Jul, nie zaczynaj nowych rzeczy! Moje sny i ich interpretacja sprawdzają się w 99 procentach!
- Miałam pomysł. Myśl. Może, to ja przyniosłam się w czasie i wysłałam sobie samej patronusa?
- Ale wiesz, jeszcze nie potrafimy go rzucać.  - powiedziała Camila.
- Od Thei się nauczymy.
- A właśnie, - powiedziała Thea. - musimy ustalić miejsce i czas.
- Miejsce i czas czego? - zapytałam
- Naszych spotkań. Nie możemy przecież przyjść do nie naszego dormitorium.
Musimy znaleźć miejsce, które będzie dostępne dla nas trzech. Ale tylko dla nas.
- Gdyby Thea była wtajemniczona w... spotkania rodzinne - powiedziałam.  - mogłybyśmy ćwiczyć w Malfoy Manor. Jeśli poprosiłybyśmy o pomoc nauczyciela, otrzymałybyśmy salę do ćwiczeń. Kurcze. Nie mamy pomysłu... chciałbym mieć gdzie ćwiczyć...
- Ja też. Chciałabym nauczyć się rzucać Patronusa...
To co teraz odczułam, było mieszaniną strachu, ciekawości i radości. Patrzyłam na to co działo się przed moimi oczami i miałam świadomość, że przynajmniej jeden problem został rozwiązany. Thea i Camila miały ten sam wyraz twarzy co ja. Trudno im się dziwić. Nie codziennie widzi się przecież drzwi ''wyrastające'' ze ściany. Chociaż właściwie w Hogwarcie można spotkać takie rzeczy na każdym kroku.
Przed nami pojawiły się wielkie i mosiężne drzwi.
- Co to za miejsce...? - zapytała Camila.
- Wiem! Gdzieś, kiedyś o tym słyszałam! To jest... yyy... no, ten... - dukała Thea.
- Pokój..? Bliżej..? - powiedziałam.
- TAK! POKÓJ PRZYCHODŹ-WYCHODŹ! SŁYSZAŁAM KIEDYŚ OD SKRZATÓW DOMOWYCH! JEST W NIM TO CZEGO PRAGNIESZ! MATKO, WCHODZIMY!
- No, nie wiem czy to...
Camila nie dokończyła tego zdania, ponieważ została wyciągnięta do pokoju przez Theę. Ona za to podskakiwała jak wesoły kangurek.
- Matko! Słyszałam o tym pokoju tak wiele! Wreszcie go znalazłam! Tak!
- Dobra. Zaraz następna lekcja, a potem mam trening. - powiedziałam nie zwracając uwagi na serie psychodenicznych podskoków Thei.
W pokoju znajdowała się tylko jeden świecznik z trzema zapalonymi świeczkami. Dzięki tej ciemności, czułam pewien dziwny respekt do tego miejsca. Rzuciłam zaklęcie Lumos (co zawsze przez mój dar było trudnością) i poszłam w głąb pokoju. Po chwili dotarłam do ściany. Zobaczyłam cztery kawałki dziwnego materiału. Gdy wpatrywałam się w materiały dłużej, zobaczyłam, że są one w czterech kolorach. Gdy patrzyłam jeszcze dłużej, zobaczyłam litery. Cztery litery S, G, R i H.
- To przeznaczenie? - zapytała Camila stojąca za mną.
- Tak. Tu mamy się uczyć... Musimy się uczyć... Hogwart tego chce...
Zadzwonił dzwonek.
Zaczęłyśmy szybko opuszczać pokój.
- Jutro..? - zapytałam
- Jutro. - odpowiedziały chórem dziewczyny.

                          ***

Po zejściu z boiska po półtora godzinnym treningu udałam się do szatni, masując obolałe mięśnie. Okazało się że byłam dobra. Harry mianował mnie ''Honorowym Kapitanem Gryfońskich Ścigających i Majorem I Stopnia z Orderem Sflaczałego Kafla''.  Niektórzy pospadali z mioteł ze śmiechu.
''Śmiech... kiedy się ostatnio śmiałam? Dzisiaj. Ale gdy myślę o mamie, tajemnicy, tym co mnie czeka, o darze, zapominam o śmiechu. Jakie wspomnienie mogłabym przeznaczyć na patronusa? Czy ja w ogóle mam szczęśliwe wspomnienia? Hmm... pierwsze wspomnienie o rodzicach? List z Hogwartu? Gdy przypomną mi się rodzice, wyobrażam sobie zdjęcie Bellatrix, i szczęście mija. Gdy wspominam list z Hogwartu, przypomina mi się dzień moich jedenastych urodzin. Wtedy czułam wielki ból w sercu. Nie dostałam listu. A może... nie. Nie myśl o Draconie. To Ślizgon. Wredna żmija. Może i jest czasem miły, ale naprawdę jest gburem, idiotą i dupkiem. Nic więcej.
Zaraz kolacja, potem sen, przepraszam, koszmary, znowu szkoła, itd, itp, bla bla, chrum chrum czy co tam sobie chcę. To się nigdy nie skończy... Teraz muszę czekać do spotkania. Rodzinki, oczywiście. To idiotyczne... moja matka i ojciec którego nie znam, zabijali nie winnym ludzi, podczas gdy ja, niewiedząca o niczym, ani o moim pochodzeniu, ani o moim biologicznym ojcu, ani o moim darze, ani o tym co mnie jeszcze szczęśliwego czeka, dotarłam do Hogwartu mając 16 lat. Ciekawe czy przyjmą mnie do koła pomocy? ''
Gdy weszłam do zamku, wbiegł na mnie jakiś zdyszany pierwszoroczniak rodzaju jeszcze-nie-męsko-osobowego.
- Cz-Czyy... ty jesteś Jul... Juliet Green?
- Tak. - pomogłam mu wstać z posadzki.
- L-list... od Dumbledora...
Wręczył mi mały rulonik.
- Dzięki. Zmykaj do... Gryfu... - powiedziałam po spojrzeniu na jego Gryfoński herb

   Panno Green,
Zapraszam panią do mojego gabinetu o 16.30, na omówienie kilku spraw związanych z rozwojem twojego daru.
                                      Z wyrazami szacunku
                                         Profesor Dumbledor

''Ciekawe co Dumbledor chce od mojego daru? Cholera! To za 5 minut!''

Zaczęłam jak najszybciej biec do gabinetu dyrektora. 4 minuty... 3... 2... 1... zdążyłam... zapytałam i po usłyszeniu ''Wejść.'', otworzyłam drzwi. W środku zobaczyłam Dropsa i Moodiego.
- Witam, panno Green. Przedstawiam ci twojego nowego nauczyciela do przedmiotu który nazwałem ''Kontrola nad Zdolnościami''. Oto profesor Alastor Moody.
-----------------------------------------------------------------
Jest rozdział. Jest wena. Jest pałer.
Scarlett Kalton - Kartka z Pamiętnika

6 komentarzy:

  1. Cudowne! Boże, co ja bym bez ciebie zrobiła! Dziekuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, kategoria fantastyka jest w trakcie budowy - będzie ona rozdzielona na trzy podkategorie: Fantasy, Sci-Fi oraz Horror. Do której kategorii mam przyporządkować Twojego bloga?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Fantasy. Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem.

      Usuń
  3. Kudłacz ty geniuszu twoje poczucie humoru rozwala wszystkie schematy

    OdpowiedzUsuń
  4. Zakochałam się w blogu *.* genialne poczucie humoru, świetnie rozwijająca się akcja, cudowne początki parringów, boski styl pisania - długo by wymieniać :* na bloga trafiłam niemalże przed chwilą (z blogu Scarlett-Kalton), przeczytałam wszystko na jednym oddechu i już wiem, że będę tutaj częstym gościem <3 nie do końca rozumiem o co chodzi z tym zaklęciem, ona chce wyczarować sztucznego dementora czy jak? Czekam na next ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa i pochwały. Apropo zaklęcia - wszystko wyjaśni się potem ;)

      Usuń

Jesteś = skomentuj
Przyjmuję krytykę