Było ciężko, okay? Wiem, że jesteście wściekli, okay? Ale już jestem! Z furgonetką pomysłów ;)
---------------------------------------------------------------------------------
- Witam na pierwszym meczu Quidditcha w sezonie... - powiedziała, ku uciesze uczniów, Luna Lovegood swoim słodkim i wesołym głosem. - Dzisiaj zagrają Gryfoni i Ślizgoni... Na boiska wchodzą zawodnicy: Kapitan drużyny Gryfonów - Harry, a zanim pułk zawodników! A teraz Ślizgoni! Graham Montague będzie starał się wygrać. Gryfoni, strzeżcie się!
Komentarz Luny lekko mnie uspokajał, co było w tej chwili bardzo przydatne. Stałam w szatni pomiędzy Harrym a Ginny, czyli w takiej kolejności, jakiej mieliśmy wchodzić na boisko. Harry dał nam znak do siadania na miotłach. Jeszcze nigdy nie byłam tak spięta. No, może gdy byłam po raz pierwszy w Malfoy Manor. A strach to co innego.
Harry i Ginny byli już jedną nogą na zewnątrz. Chwilę potem szybowaliśmy w obłokach. Wpatrywało się w nas tysiące par oczu. Dziwne. Walczyć między sobą, jak gladiatorzy na arenie, z własnej woli, ku uciesze ludzi, którzy, jakby nie słuchając głosu sumienia, przyszli tutaj, aby oglądać nasze upadki. Każdy z graczy dokładnie wie, jakie konsekwencje niesie za sobą spadnięcie z miotły, lub też spotkanie z tłuczkiem, a jednak nie wycofują się ze swojego stanowiska, a gra przynosi im nawet szczęście i satysfakcję z tego co robią. Świat coraz bardziej mnie zadziwia...
Pani Hooch rozpoczęła grę. Wszędzie widziałam tylko końcówki mioteł i czerwono-zielone szaty. Gdy jednak mogłam znów widzieć, skoncentrowałam się na brązowym kaflu. Miałam ułożony w głowie prosty plan - zdobyć kafel; nie oddać Ślizgonom; nabić punkty. W teorii proste. Jak z praktyką? To się jeszcze zobaczy...
Jak zaplanował Harry, miałam załatwić sposób na odebranie kafla Ślizgonom i podanie Gryfonowi, który będzie najbliżej, tudzież miałam wbić punk sama. Zobaczyłam, że Kafla trzyma jakiś jakiś bardzo szybki chuderlak. Pod nim leciał następny.
''Lot pomiędzy nimi byłby bardzo głupi. Trzeba było załatwić go z zaskoczenia. Muszę być od niego szybsza... Tylko jak? Ale mam już plan...''
Gdy zdołałam dogonić Ślizgona z kaflem, zaczęłam za nim lawirować. A on zrobił dokładnie to, co wcześniej przewidziałam - podał kafla zawodnikowi pod nim. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, zanurkowałam, aby w następnej sekundzie przeszyć drogę grubszemu Ślizgonowi.
- Juliet Green trzyma kafla! - mówiła do mikrofonu Luna. - Dostała się do bramki... Wbiła! 10 punktów dla Gryffindoru! Tłuczek znowu poszedł w górę... Dziwne... dzisiaj powinno być pochmurno...
Później Luna opowiadała o stanie chmur i o najnowszych technikach pisania horoskopów. Nie słuchałam jej. Musiałam ustawić się na pozycji. Jak mówił Harry, gdy Ślizgoni będą chcieli przeprowadzić manewr typu Głowa Jastrzębia, ja miałam podlecieć pod bramkę i próbować odebrać kafla napastnikom. A tak się składało, że Ślizgoni właśnie przeprowadzali ten manewr... Piątka Ślizgonów, trzech Ścigających z przodu i dwóch Pałkarzy z tyłu w kluczu przypominającym grot strzały przybliżało się do bramki. Podawali sobie piłkę z dziecinną łatwością.
Nagle na drugim końcu boiska Harry runął na piach pod wpływem uderzenia tłuczkiem. Pani Hooch przerwała mecz. Gryfoni zeszli z mioteł i zebrali się przy wybrańcu.
- Potter, Potter... Masz pecha... Dwa złamania - ręka i noga... Macie tam kogoś na Szukającego?! - zawołała w stronę ławki rezerwowych.
- Nie mamy nikogo na Szukającego, pani Hooch... - powiedział jeden z Gryfonów.
- Potter, jasna cholera, jesteś kapitanem! Trudno... nie mamy innego wyjścia... Musisz kogoś wybrać...
Potter wskazał palcem na... Mnie?!
- Świetnie... Na stanowiska! Trzy... Dwa... Jeden... - dźwięk gwizdka dotarł do uszu zebranych.
Jak mi szło? Cóż... Sądząc po okrzykach... całkiem nieźle. Nawet nie wiem kiedy poczułam ciężar złotego Znicza na prawej dłoni.
***
Mecz odbył się zaraz po lekcjach, więc po zabraniu Draconowi znicza sprzed nosa musiałam iść na kolację. Z końca Wielkiej Sali zobaczyłam Theę i Camilę. Camila chciała pewnie wiedzieć, co stało się wczoraj pomiędzy mną i Pansy.
- Cześć. - powiedziałam beznamiętnie.
- Cześć! Ty do nas mówić nie powinnaś! - powiedziała Thea.
- ... Dlaczego...?
- I TY SIĘ JESZCZE PYTASZ? NIE DAŁAŚ ŻADNYCH SZANS ŚLIZGONOM! ZŁAPAŁAŚ ZNICZ TUŻ PRZED NOSEM DRACONA!- powiedziała Camila, niepasującym do arystokratki tonem.
- No cóż... DzięęĘĘ...!!!
Leżałam na kamiennej posadzce Wielkiej Sali. Najwyraźniej następny pierwszoroczy zgubił gdzieś oczy. Powoli odgarnęłam z siebie jakieś zwoje i spojrzałam na sprawcę wypadku.
- Ej, ty! Uważaj jak... yyy...
Okazało się, że wpadł na mnie nie pierwszoroczniak, jak na początku myślałam, a szóstoklasista. I to dziewczyna. Miała długie, upięte w kucyk czerwone włosy, niebieskie oczy, bladą cerę (Była jeszcze bledsza, niż Camila) i była bardzo szczupła (w tym wypadku znaczy to ''chuda''). Miała na sobie idealnie wyprasowane ubrania - niebieski szalik, bezrękawnik w niebieską kratę i czarną, jedwabną spódnice. Dziewczyna zbierała porozrzucane pergaminy.
- J-ja przepraszam... - powiedziała cichym głosem. Jednak był to głos osoby bardzo dojrzałej i mądrej. - Jestem dzisiaj roztrzepana...
Krukonka nawet nie spojrzała na mnie. Była całkowicie pochłonięta segregowaniem pergaminów.
- Może ci pomóc...?
- N-nie... ale dzięki...
Wstała i strzepnęła nieistniejące drobinki kurzu ze spódnicy. Dopiero teraz nawiązałyśmy kontakt wzrokowy.
- Ach! Ty to pewnie Juliet Green! Słyszałam co zrobiłaś Ślizgonom. Pięknie przeprowadzona akcja! Jestem Vesna Tale. Chodzę z wami do klasy...
- Ja Camila Redswan. Z tych Redswanów.
- Ja Thea Velvet. Z... tych Velvetów...
- Bardzo mi miło. No cóż... muszę chyba iść do mojego stolika. Zaraz Dumbledor zacznie przemowę.
- Pewnie ci się przedstawiła, bo wie, jaka jesteś sławna... - szepnęła Camila.
- Ja? Sławna?
- Przecież cała szkoła mówi o twoich zdolnościach! Podobno już wiedzą o wczorajszym... Pomyśl jak Auror...Słyszałam, że jacyś Tale'owie mają dział sportowy w Nowych Graczach. To prawie tak popularna gazeta jak Prorok. I w dodatku całkowicie poświęcona uczniów szkół magii.
- Mówisz jak Moody...
- Albo jak Voldemort... Skoro powstał, trzeba myśleć jak Auror... Zawsze... Nawet więcej - jak Śmierciożerca...
- Śmierciożerca? Nawet, gdy chodzi o taką błahostkę?
- Ja zostałam wychowana przez Anastasię Redswan z domu Charpentier, żony Sebastiana Redswan, córki Gabriell Charpentier z domu D'Argentier... Ojciec BYŁ Śmierciożercą, mama nadal jest, a babcia znała się jak nikt na Czarnej Magii... Na tej wojnie nie mogę się mylić... Mam to w genach... Zaufaj Ślizgonce, Jul. Wiem co mówię...
- Nie kwestionuję twoich genów... Po prostu pomyśl jak Auror - co JA sobię teraz myślę. Dla mnie to trochę dziwne i nienaturalne, nie sądzisz? Ja nie jestem za bardzo z Tego Świata. Dziwnie to brzmi...
- Dobra... Jak chcesz... Może pójdę już do siebie.
Odeszła do swojego stolika. Musiała oczywiście usiąść daleko od paczki Pansy. Podobno Camila jest w środowisku Ślizgonów tak samo traktowana jak Draco. On już się o to zatroszczył. Siadając daleko od nich, pokazuje jak bardzo nimi pogardza. Dziecinada... Jednak gesty Camili działają lepiej niż zaklęcie Imperius.
Cudo!!!!!
OdpowiedzUsuńJeeeeej. Vesna się pojawiła!!
OdpowiedzUsuń